notowanie i gromadzenie wiedzy •• kultura cyfrowa i literatura elektroniczna •• cyfrowy flâneuryzm i internetowe wykopaliska •• hipotezotwórstwo •• różne różności i inne sieciowe dziwności
Niesamowite jest to, jak czasem przebiega ludzka myśl. Czy też to, jak wygląda proces myślowy, również w kontekście czytania.
Szukałem informacji na temat cyfrowej piśmienności. Chciałem odnieść ją do pojęcia piśmienności w ogóle. I tak, od tekstu do tekstu, od zagadnienia do zagadnienia, trafiłem na informacje na temat Kallimacha z Cyreny i jego 120-tomowego katalogu Biblioteki Aleksandryjskiej, czyli Pinakes (Tablice).
Właściwie po drodze trafiłem na wiele innych informacji i publikacji, przez co mam poczucie, że jest tego mnóstwo, nie wszystko zapamiętałem i sam właściwie nie wiem, skąd wyruszyłem i dokąd dotarłem.
W każdym razie chodzi przede wszystkim o to, że wysiłki człowieka, aby skatalogować dotychczasowe piśmiennictwo, aby zebrać to, co dotychczas człowiek utrwalił, pojawiły się już u zarania piśmienności.
Pisałem już o Paulu Otlecie →, a nawet o tym, że nie był pierwszym, który podjął się takiego wysiłku →... Cóż, przed nim było wielu... Właściwie to dość oczywiste, musieli być ludzie, którzy na każdym etapie dostrzegali, jak bardzo przybywało wiedzy i piśmiennictwa i jak istotne jest odpowiednie poruszanie się po całym tym dorobku.
Tutaj trzeba też wspomnieć o Conradzie Gessnerze czy Mortimerze Adlerze [z22], a także takich osobach -- które pojawiły się na mojej liście do sprawdzenia, ponieważ nic o nich nie wiem -- jak Anthony Panizzi, Melvil Dewey, Henry Bliss [L8].
W ogóle temat organizacji wiedzy jest niesamowicie interesujący. Chciałbym móc poświęcić na to więcej czasu. Informatologia, bibliologia, czy nawet historia książki lub piśmiennictwa -- to interesujące obszary wiedzy.
Pod tym względem do tej pory trafiłem na sporo publikacji Barbary Sosińskiej-Kalaty. Z kolei w kontekście rewolucji cyfrowej, polecam przede wszystkim książkę Małgorzaty Góralskiej "Piśmienność i rewolucja cyfrowa", do której powracam raz po raz.
Właściwie istnieje sporo tekstów na ten temat, również naukowych. Mnie jednak zainteresowało źródło odpowiedzi na tytułowe pytanie, czy raczej źródło samego pytania.
Nie miałoby to znaczenia, gdyby nie to, że w cytowanym fragmencie Otlet pisze o technologii pozwalającej zdalnie docierać do publikacji poświęconych dowolnie wybranemu zagadnieniu. Zresztą ideę Otleta związaną z budową systemu pozwalającego połączyć całą dotychczasową naukę -- czy też publikacje -- oraz tworzenie relacji między tą ideą a późniejszą ideą hipertekstu już znałem, to jednak z innych źródeł i w innym kontekście.
Tutaj z kolei pojawiło się coś innego i coś równie ciekawego.
Otóż Otlet we wspomnianej książce (Otlet 1935: 390-391) pisał:
L'homme n'aurait plus besoin de documentation s'il était assimilé à un être devenu omniscient, à la manière de Dieu même. A un degré moins ultime serait créée une instrumentation agissant à distance qui combinerait à la fois la radio, les rayons Röntgen, le cinéma et la photographie microscopique. Toutes les chaoses de l'univers, et toutes celles de l'homme seraient enregistrées à distance à mesure qu'elles se produiraient. Ainsi serait établie l'image mouvante du monde, sa mémoire, son véritable double. Chacun à distance pourrait lire le passage lequel, agrandi et limité au sujet desiré, viedrait se projeter sur l'écran individuel. Ainsi, chacun dans son fauteuil pourrait contempler la création, en son entier ou en certaines de ses parties.
Co Judge przetłumaczył na język angielski w następujący sposób:
Man would no longer need documentation if he were assimilated into an omniscient being - as with God himself. But to a less ultimate degree, a technology will be created acting at a distance and combining radio, X-rays, cinema and microscopic photography. Everything in the universe, and everything of man, would be registered at a distance as it was produced. In this way a moving image of the world will be established, a true mirror of his memory. From a distance, everyone will be able to read text, enlarged and limited to the desired subject, projected on an individual screen. In this way, everyone from his armchair will be able to contemplate creation, as a whole or in certain of its parts.
A ja postarałem się przełożyć na język polski, choć przyznam, że miałem z tym mały kłopot. Dlatego niedoskonałe tłumaczenie wygląda tak:
Człowiek nie potrzebowałby już dokumentacji, gdyby został istotą wszechwiedzącą, jak sam Bóg. W mniejszym stopniu powstałaby technologia działająca na odległość, łącząca radio, promieniowanie rentgenowskie, kino i fotografię mikroskopową. Wszystko zostałoby wówczas zarejestrowane tak, jak zostało wytworzone. W tym sensie powstałby ruchomy obraz świata, prawdziwe zwierciadło pamięci świata. Wszyscy mogliby na odległość czytać tekst, rozszerzony i ograniczony do oczekiwanego zagadnienia, wyświetlany na własnym (osobistym) ekranie. W ten sposób każdy z miejsca własnego fotela będzie w stanie podziwiać stworzenie, jako całość i w jego poszczególnych częściach.
W późniejszym czasie postaram się zarówno udoskonalić tłumaczenie, jak i nieco bardziej sprawdzić ten wątek. Niestety, dotychczas jedynie prześlizgnąłem się po powierzchni.
Postanowiłem, że pierwszą próbę napisania paru zdań na temat mojego zastosowania metody zettelkasten przygotuję po przekroczeniu 100 notatek. I oto jestem. Właściwie w chwili pisania tego wpisu mam już 116 notatek w swoim systemie.
Jeśli interesuje Cię proces zdobywania wiedzy i notowanie -- szczególnie metodą zettelkasten, a do tego chcesz poznać konkretne zastosowanie tej metody, koniecznie przeczytaj ten tekst.
Dzielę się w nim własnym doświadczeniem i zdradzam -- wydaje mi się, że dość sporo -- na temat tego, czego nauczyłem się do tej pory i jak obecnie pracuję przy użyciu metody zettelkasten i jej modyfikacji.
Zacznę od tego, że jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę dopiero uczę się tej metody -- w ciągu ostatnich dwóch miesiący wielokrotnie zmieniałem sposób robienia notatek. Wiem, że jeszcze wiele przede mną.
Dlatego niniejszy raport nie będzie nawet próbą wyczerpania tematu. Po prostu chciałem uchwycić pierwszy wyraźniejszy moment, w którym mój system notatek nabiera ciężkości i odsłania swoją mechanikę. Wydaje mi się, że dopiero teraz zaczynam rozumieć, co to znaczy nawigowanie po notatkach, myślenie notatkami, komunikowanie się z notatkami i tak dalej.
To bardzo ciekawa i zajmująca przygoda.
Wcześniej już przygotowywałem notatki ręczne, nie jest tak, że to dla mnie nowość -- w końcu chodziłem do szkoły, na studia, pisałem przy użyciu ołówka czy długopisu -- jednak chyba nigdy wcześniej nie sądziłem — czy też nie odczułem aż tak bardzo — aby to było coś, co może tak bardzo angażować -- samo w sobie, na poziomie organizacyjnym, a nie z jakiegoś powodu, np. nauki do egzaminu czy pracy nad pracą dyplomową.
Podobną metodę -- dokładnie metodę fiszkową -- stosowałem bowiem przy pisaniu pracy licencjackiej i magisterskiej. Zbierałem wtedy rozproszone informacje, pojawiające się w różnych dziełach literackich, które czytałem i analizowałem. Musiałem zbierać informacje w ten sposób, aby móc z łatwością do nich w dowolnym momencie powrócić, gdyby się okazało, że trzeba coś zweryfikować.
Ponadto moja przygoda z metodą zettelkasten łączy się z faktem, że na poważnie zacząłem 1) korzystać z menadżera bibliografii Zotero, który był wcześniej obecny w mojej pracy, ale podchodziłem do niego po macoszemu; oraz — jak już pisałem — 2) używać programu Obsidian jako osobistej wiki, a więc programu do Personal Information Management, a nie Personal Knowledge Management, do czego — moim zdaniem — Obsidian się nie nadaje (dlatego z niego nie korzystam w ten sposób).
To wszystko złożyło się na to, że notowanie wielu różnych przemyśleń i poźniejsza praca z nimi (z przemyśleniami, notatkami) stało się zajęciem bardziej interesującym, nierzadko podobnym do wykopalisk, w których pod warstwą kurzu i pyłu odkrywamy coś cennego, coś zapomnianego, coś, co trzeba odsłonić i podziwiać. Nie bez powodu zresztą coraz częściej o swoim podejściu do nauki myślę jako pewnego rodzaju archeologii myśli.
W ogóle ukułem sobie termin archeozofii na określenie namysłu nad tym, co ludzie kiedyś już wiedzieli [z43], ponieważ sądzę, że wiele idei zostało zapomnianych czy porzuconych.
Dlatego lubię czasem docierać do takich reliktów przeszłości i odkrywać, że pewne innowacyjne rozwiązania, jakie współcześnie się proponuje, wynikają z czegoś, o czym już myślano dekady czy nawet wieki temu. Wiedza bowiem nie jest zawieszona w próżni, a nie brakuje wizjonerów czy myślicieli, których odkrycia zostały zignorowane i zapomniane.
I jak na ironię mój niby wymyślony wyraz okazał się już wymyślony...
Problem więc w tym, że termin archeozofii (archeosophy) kilkadziesiąt late temu wymyślił już Tomasso Palamidessi, włoski ezoteryk, założyciel szkoły ezoterycznej Associazione Archeosofica. I z tego co zrozumiałem, dla niego archeozofia była nauką o przeszłej wiedzy, sięgającej początków czy podstawowych zasad [z43.1]. Dla mnie jednak to po prostu namysł nad tym, co ludzie kiedyś wiedzieli, a więc trochę taka filozoficzna historia idei (zresztą historia idei, jako odrębne pojęcie istnieje na opisanie dyscypliny badającej przemiany ludziej myśli).
Pojęcia wydają się tożsame, ja jednak nie mieszam w to ezoteryki.
Ponadto gest archeologa, odkopującego szczątki, wydaje mi się bardzo sugestywny, tym bardziej, że istnieje również dziedzina nazywana archeologia mediów|archeologią mediów. Pomyślałem więc o pewnego rodzaju pokrewnej postawie, ale bardziej abstrakcyjnej, wpisujacej się w archeologię informacji czy myśli.
Zatem przeglądając różne wyrazy, oddające to, co mam na myśli, pomyślałem, że archeozof, a więc filozof sięgający do tego, co było wcześniej, do dawnej myśli, byłby najlepszym określeniem. Co prawda sam archeolog powinien wystarczyć, głównie ze względu na odniesienie do logosu, ale ze względu na to, że jednak archeologiem jest ktoś, kto prowadzi wykopaliska i bada dzieje ludzkości na podstawie śladów materialnych, a logos nie jest materialny, to sprawa się pokomplikowała.
Podobnie zresztą miałem z kartografią, ponieważ dla mnie to nie tylko nauka o sporządzaniu map, ale rejestr notatek, czy właściwie kart z informacjami [L2].
Wracając jednak do systemu notatek zettelkasten czy metody tak nazwanej, muszę jeszcze dodać, że wciąż uczę się tego, jak rozumiał to sam Niklas Luhmann i jak rozumieją to współcześni ludzie (nie brakuje sporów co do tego, jakie są zasady dotyczące tworzenia notatek, głównie w kontekście wielu narzędzi cyfrowych).
Używam tego terminu, choć nie mam pewności, czy tworzę notatki zgodnie z jakąkolwiek metodologią, którą można tak określić. Być może tworzę właśnie swój własny system. Używam tego terminu jako terminu pomocniczego, pozwalającego się zorientować co do określonego zbioru refleksji na temat notowania i zdobywania wiedzy.
Właściwie mógłbym też używać określenia 'metoda karteluszkowa' [z34], ponieważ notatki powstają i funkcjonują na karteluszkach, czyli niewielkich kawałkach papieru. Metoda zettelkasten jest również nazywana metodą kartoteki (Ruchniewicz 2016).
Rejestrować swoje notatki -- na potrzeby tego raportu w formie listy, a więc zapisując numer notatki, jaka pojawiła się w systemie -- zacząłem 11 sierpnia, mając włąściwie już kilkadziesiąt notatek w systemie. Skończyłem rejestrować notatki 31 sierpnia, a więc po 21 dniach w ogóle, a 11 dniach notowania, ponieważ nie codziennie pojawiały się nowe notatki. Pisząc tu o rejestrze mam na myśli zwykły spis notatek, które powstały w czasie, kiedy chciałem sprawdzić ile notatek tworzę.
Mała uwaga: moje przemyślenia, które tutaj zapisuję, dotyczą nie tylko tego konkretnego okresu, dotyczą całego dotychczasowego czasu, który poświęciłem na robienie notatek metodą zettelkasten. Wskazany okres jest jedynie punktem odniesienia i pewną miarą, pozwalającą określić, ile i jak tworzyłem notatki.
Ponadto dzięki temu mogłem sobie przypomnieć chociażby to, że dzień wcześniej stworzyłem notatkę [z6cc], która jest gdzieś w środku całości, a jej odnalezienie wymagałoby przeszukanie niemal całego zbioru, jeśli akurat nie pamiętałbym jej treści. Nie jest bowiem łatwo zapamiętać ciąg cyfr składających się na adres notagraficzny (o tym poniżej). Jednakże rzadko jest tak, że staram sobie przypomnieć "notatkę z wczoraj", po prostu raczej wiem, czego dotyczy notatka i trafiam tam inną drogą.
W tym czasie -- czyli od 11 do 31 sierpnia 2021 -- stworzyłem 51 notatek. Nie uwzględniam notatek indeksowych (tych obecnie mam 73), a więc kart z hasłami czy nazwiskami, ponieważ one funkcjonują zupełnie inaczej. W trakcie przygotowania notatek stwierdziłem bowiem, że posiadanie osobnego indeksu rzeczowego i osobowego będzie dobrym pomysłem. I przyznaję, wielokrotnie dzięki temu udało mi się szybciej odnaleźć to, co chciałem, ponieważ pamiętałem termin, hasło lub nazwisko, a nie identyfikator notatki.
Średnio więc w tym czasie tworzyłem 4,63 notatki dziennie -- uwzględniam tylko dni, w których wprowadzałem notatkę w systemie, nie biorę pod uwage notatek tymczasowych, które wymagają jeszcze przepracowania i wprowadzenia do systemu. Przepracowanie polega tu na przepisaniu jej w zwięzłej formie na odpowiedniej karcie (zdarza mi się, że w pierwszej kolejności notuję na byle czym i bardzo niewyraźnie) oraz nadaniu identyfikatora.
Najwięcej notatek jednego dnia w tym okresie pojawiło się w moim systemie 16 sierpnia, a najmniej 18 sierpnia. Nie ma tu jakiejś zasady, nie ma też regularności, ale to nie na tym polega.
Poza tym to, że jakaś notatka pojawia się w systemie w danym dniu, nie oznacza, że dana myśl przyszła mi do głowy akurat w tym czasie. To oznacza, że wtedy przepracowałem daną notatkę i dodałem ją do systemu. Dlatego wystarczy, że w ciągu tygodnia stworzę 10 notatek tymczasowych, a w weekend siądę i wszystkie wprowadzę do systemu. Na przykład notatka [z31.1], którą dodałem do systemu 17 sierpnia, tak naprawdę powstała 30 lipca (co mogę odczytać po zapisywanej dacie). Jak widać, tyle czasu zajęło mi (ponad dwa tygodnie!), aby się nią zająć i dodać ją do systemu.
Nierzadko też podczas wprowadzania notatek tymczasowych do systemu powstają kolejne notatki, ponieważ akurat pomyślę o czymś szerzej, może przypomnę sobie coś, o czym nie pomyślałem w chwili tworzenia notatki, a może po dowiedzeniu się czegoś nowego w tym czasie, mogę rozszerzyć daną myśl i tak dalej. Cały proces bywa nieprzewidywalny i zaskakujący, ale jest za to bardzo odświeżający i ekscytujący.
Wydawać by się mogło, że to czasochłonne i szkoda czasu na to wszystko. Tylko wobec tego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy nie szkoda nam czasu na myślenie i zapamiętywanie informacji? Poza tym, nie chodzi o to, by spisywać wszystko i za każdym razem. Choć może to wydawać się czasochłonne, to w perspektywie długoterminowej, jest to znaczna oszczędność czasu czy -- tak naprawdę -- inwestycja w czasie [por. z11].
Każda notatka stworzona w mojej wersji systemu zettelkasten otrzymuje identyfikator.
Chcąc zróżnicować notatki powstałe ręcznie w takiej formie od innych notatek, które także mają swoje identyfikatory, np. w Obsidianie czy w Zotero, nie nadawałem notatkom tylko numeru porządkowego, czyli kolejno: 1, 2, 3..., 23, 24, 25 i tak dalej. Przed każdym numerem notatka ma małą literę 'z', abym wiedział, że to notatka z systemu zettelkasten.
Dlatego mogę mieć dwie notatki o tym samym numerze, ale innym identyfikatorze. Od jakiegoś czasu staram się, aby notatki z różnych systemów się ze sobą komunikowały w sposób zrozumiały. W związku z tym notatka [z6], mówiąca o tym, że notowanie to myślenie, łączy sie z notatką [o6], która dotyczy podobnego zagadnienia, choć powstała wcześniej i zawiera nieco inne informacje. Nie chciałem ani naruszać struktury, ani zmieniać i tworzyć nowej notatki, która by je połączyła.
Jednakże fakt, że mają ten sam numer nie jest przypadkowy. Tam, gdzie mogę (nie zawsze jest to możliwe), staram się o tym pamiętać, aby łatwiej odnajdywać relacje miedzy notatkami ręcznymi (dla mnie ważniejszymi) i notatkami cyfrowymi, które powstały na samym początku, kiedy jeszcze traktowałem je jako mój PKM a nie PIM.
Dlatego niektóre notatki w Obsidianie mają identyfikatory, inne ich nie mają. W samym Obsidianie nie potrzebuję identyfikatorów, ponieważ wystarczą nazwy plików i wikilinki. Relacje są dynamiczne, mogę jest również dostrzeć w widoku grafu czy w panelu z linkami.
Chcąc jednak przywołać notatkę z Obsidiana w systemie zettelkasten przyda się zwięzły i stały identyfikator, ponieważ: 1) nazwa pliku jest za długa; 2) nazwa pliku może z czasem się zmienić.
Zresztą, w pewnym momencie nawet zastanawiałem się, jak monitorować przepływ notatek i ich relacje w różnych systemach notatek. Myślałem nawet o pewnym rejestrze notatek na wzór rejestru publikacji, takim jak w Zotero. Dzięki temu miałbym podgląd na wszystkie adresy notagraficzne w ogóle.
To był jeszcze czas, gdy chciałem tworzyć zbiory notatek zarówno ręcznych, jak i cyfrowych na tych samych zasadach. Dopiero rozstrzygnięcie, że podstawowym rodzajem notatek, w których gromadzę ważne informacje i które wykorzystuję do myślenia, są notatki ręczne, pozwoliło mi na rozwiązanie tego problemu.
W PKM każda notatka musi być zidentyfikowana, z kolei w PIM niekoniecznie. Dlatego w Obsidianie identyfikuję tylko te notatki, do których odnośniki pojawiają się w moim systemie zettelkasten.
Na początku identyfikator notatki zapisywałem w lewym górnym rogu karty formatu A6.
Notabene format A6 zapożyczyłem z oryginalnej metody zettelkasten, ponieważ na takich notował sam Luhmann, a dokładniej na kartach formatu DIN-A6, czyli 105mm na 148mm (4.13 × 5.83 inches) [Luhmann b.d.: bn2; Scheper 2021.07.28, odc. 190; Wilk 2021.08.26].
Następnie w prawym górnym rogu zapisywałem dodatkowo identyfikator pomocniczy, czyli datę z czasem powstania notatki, zgodnie ze standardem ISO 8601 w formacie podstawowym daty kalendarzowej oraz zapisu czasu zegara 24-godzinnego, a więc w formacie: RRRMMDDGGMM (YYYYMMDDHHMM), a więc ROKMIESIĄCDZIEŃGODZINAMINUTA, czyli np. 202109071615.
Dodatkowy identyfikator ma mi tylko pomóc określić, kiedy mogłem spisać daną myśl, dzięki czemu czasem łatwiej odszukać w pamięci kontekst (mogłem czegoś słuchać lub coś oglądać w tym czasie), a także określić kolejność pojawiających się myśli. Nie jest to dla mnie identyfikator podstawowy, który stanowi podstawę do połączenia notatek. Taki numer jest moim zdaniem za długi na to, aby być linkiem.
Łatwiej jest bowiem zapisać dla przykładu [z16] -- notatka mówiąca o tym, że zettelkasten to zewnętrzna pamięć -- niż 202107111952. Już nawet łatwiej mi zapisać nieco rozbudowane identyfikatory, takie jak [z20.1c.1b] -- notatka mówiąca o tym, że tworzenie połączeń między notatkami jest porównywalne z procesem plastyczności synaptycznej -- niż identyfikator z datą i czasem powstania.
Ponadto identyfikator [z20.1c.1b] pozwala mi rozpoznać, że jest to kontynuacja notatki [z20.1c.1], która z kolei wynika z notatki [z20.1c], będącej kontynuacją notatki [z20.1b], kontynuującej notatkę [z20.1], która z kolei wynika z notatki [z20].
Chcąc przedstawić to hierarchicznie, stworzylibyśmy następujące drzewo (dodam jeszcze sąsiadujące notatki dla szerszego spojrzenia):
Jak pewnie zauważyliście, powyżej mam notatkę [z20.1d1], której zapis jest inny od tego przy np. notatce [z20.1c.1], to znaczy w pierwszym przypadku między literą a cyfrą nie ma kropki, w drugim przypadku kropka jest. To nie jest błąd. Otóż z czasem doszedłem do wniosku, że kropka nie jest konieczna pomiędzy znakami, które należą do różnych porządków: alfabetycznego lub numerycznego. Kropka między '20' i '1' jest konieczna, bo w przeciwnym razie otrzymałbym '201', a tego chcę uniknąć. Z kolei kropka między '1' i 'd' nie jest konieczna, bo czy zapiszę to '1d.1' czy '1d1', to jest bez znacznia, a i tak jest to czytelne. Ponadto mam też notatki, w których używałem ukośnika, np. [z11/2], którego obenie nie stosuję, ponieważ powodował problem w przypadku nazw plików, w których nie można używać tego rodzaju znaku. Na szczęście to nie jest wielki problem.
Inny przykład -- bardziej abstrakcyjny, ponieważ nie mam jeszcze tak rozbudowanej struktury:
W powyższym przykładzie mamy bardzo rozbudowaną i wielostopniową strukturę. Wątpię, bym kiedykolwiek tworzył takie gniazda. Przykładowa notatka [z16c1d1b] ma aż 6 poziomów: [z16][c][1][d][1][b], to bardzo dużo i w wielu sytuacjach może okazać się problematyczne. Podaję to jednak jako eksperymentalną wizualizację.
To, że jakaś notatka kontynuuje poprzednią (np. [z0b; z0.2c], lub wynika z niej (np. [z0.2; z0.3], zależy od stopnia pokrewieństwa myśli. Z pewnością jeszcze do tego kiedyś powrócę, ponieważ to również interesujący i ważny temat, a u mnie zmienił się i ciągle zmienia. W rejestrowanym okresie pojawiły się na przykład takie twory jak [z15ba] czy [z6cc]. Jak przyjdzie więc odpowiednia pora, to również to opiszę.
Poza identyfikatorami w notatce zapisuję czasem, wówczas kiedy jest to dla mnie istotne, etykietę (tag) notatek, która pozwala mi zgromadzić notatki, które w pewnym sensie się ze sobą łączą, ale nie bezpośrednio. Na przykład tag #myślenie_pismem to etykieta (a zarazem osobna karta indeksowa), na której zapisuję identyfikatory notatek, które w jakimś stopniu dotyczą tego zagadnienia.
Same notatki nie muszą się ze sobą łaczyć. Nie chodzi też o to, by je na siłę łączyć. Łączy je bowiem pewien namysł, a tym namysłem jest właśnie związek myśli i pisma i zagadnienie myślenia pismem. Łączy je też ta notatka indeksowa, zatem są ze sobą skomunikowane, tak czy inaczej.
Na początku myślałem o tym, by jako etykiet używać dużych kategorii, na przykład #notowanie, ale z czasem doszedłem do wniosku, że to doprowadzi do tego, że zgromadzę pod tą etykietą zbyt dużo notatek i nie będzie to dla mnie przydatne. Tym bardziej, że notatek na temat notowania mam już sporo. Po co mi więc karta indeksowa ze spisem 20 czy 30 notatek?
W związku z tym, pomimo tego, że posiadam taką kartę indeksową, z pewnością w przyszłości doprecyzuję poszczególne grupy notatek i stworzę bardziej czytelne indeksy.
Dlatego obecnie wolę stosować -- jeśli w ogóle stosuję, bo robię to naprawdę rzadko, ponieważ poruszam się poprzez same notatki, wewnętrznie, nie zewnętrznie poporzez hasła czy słowa kluczowe -- etykiety, które pozwalają mi uchwycić jakieś konkretne zagadnienie, a nie całą kategorię.
Dlatego też jeśli tworzę trzecią notatkę na temat tego, jakie są mity na temat metody zettelkasten, to zamiast zapisywać te notatki pod etykietą #zettelkasten, zapisałbym je raczej pod etykietą #mity_zettelkasten, a tę z kolei mógłbym umieścić pod etykietą główną.
Wyglądałoby to więc trochę jak tworzenie spokrewnionych etykiet, czy też tagów drugiego rzędu. W Obsidianie można to łatwo osiągnąć zapisując po prostu: #zettelkasten/mity_zettelkasten, czy nawet #zettelkasten/mity (w efekcie teraz mam aż ty etykiety dotyczące tego samego, ale w Obsidianie nie stosuję za bardzo etykiet, mam więc nadzieję, że się nie pogubię).
Dana kategoria z kolei znajduje się na osobnej karcie -- notatce węzłowej. O niej samej mógłbym sporo napisać, tutaj tylko wspomnę, że to notatka gromadząca informacje o innych notatkach. Czasem rozpisuję sobie takie węzły w formie grafu na osobnej karcie formatu A4, dodając informacje na temat typu relacji. Tego rodzaju notatki znajdują się w osobnym zbiorze i stanowią dla mnie swego rodzaju mapy myśli (jeśli ktoś bardzo chce, to można je określić modnym w społeczności Obsidiana terminem MOC, czyli Maps of Content).
Na samym początku notatki węzłowe powstawały tak, jak wszystkie inne notatki, czyli na kartce formatu A6, z identyfikatorem i tak dalej. Dodatkowo nawet umieszczałem znak 'x', symbolizujący węzeł, czy też splot. Dlatego w swojej kartotece mam notatkę [z10x] z hasłem NOTOWANIE, zawierającą cztery adresy notagraficzne, po czym stworzyłem jednak kartę indeksową #notowanie -- umieściłem w [z10x] stosowny odnośnik -- w której mam już 18 adresów notagraficzny, z dopiskami precyzującymi czego niektóre notatki dotyczą, np. notowanie i myślenie, notowanie i pamięć, notowanie ręczne a notowanie cyfrowe.
W związku z tym, że taka karta indeksowa znajduje się w osobnym zbiorze, dostęp do niej jest wygodniejszy, a nawigowanie po notatkach sprawniejsze. Karty indeksowe nie są rozsiane po całym zbiorze.
Zagadnienie węzła łączy się z zagadnieniem gniazda i mapy, o których piszę dalej.
Na początku w ogóle określiłem sobie, że w notatkach będę miał dwa rodzaje linków: inlinki i outlinki. Inlinki to miały być linki wchodzące, dośrodkowe (in link), czyli adresy notagraficzne, które prowadzą do danej notatki -- na wzór backlinks w Obsidnianie. Outlinki to miały być linki wychodzące, odśrodkowe (out link), czyli adresy notagraficzne, do których prowadzi dana notatka -- na wzór outgoing links w Obsidianie.
Te pierwsze miałem zapisywać u góry karty, a te drugie na dole, dzięki czemu miałbym też wizualnie jasność, które i gdzie prowadzą. Symulowałoby to trochę pewną kolejność, jaką stosuje się w przypadku tekstu -- piszemy i czytamy (w naszej kulturze) z góry na dół i od lewej do prawej. To byłaby też jakaś symulacja hierarchii.
Dzięki temu na przykład notatka [z6b] u góry ma adresy: [z6b.1], [z6c] oraz jeden adres bibliograficzny [Wilk 2021.08.16], a na dole ma adresy: [z6], [oSg1]. Ponadto wymyśliłem sobie, że będę przy adresach dodawał strzałki lub nawiasy ostrokątne, pomagające mi zrozumieć, co do czego prowadzi.
Obecnie mam różne zapisy, dlatego we wspomnianej notatce [z6b] pierwszy odnośnik to [z6b.1>], a trzeci [>z6], co należy rozumieć, że notatka [z6b.1] prowadzi do [z6b], z kolei ta prowadzi do [z6].
Zatem jeszcze raz, przykładowa kolejność wyglada tak: [z6b.1] -> [z6b] -> [z6].
Z czasem jednak zrezygnowałem z takich oznaczeń, ponieważ wydały mi się komplikujące życie -- za dużo pisania, niepotrzebne pamiętanie o kierunkach. Do tego na początku sam nie mogłem zdecydować, czy zapis powinien wyglądać tak: [>z6] czy tak: [z6>], a może tak: [z6<].
Ostatecznie postawiłem więc na nieco inne, bardziej intuicyjne rozwiązanie (intuicja to jedno z kluczowych zagadnień w przypadku notowania). Strzałek za to używam, ale w innym celu.
Obecnie u góry zapisuję adresy notatek, które prowadzą do danej notatki, zapisuję je bez strzałek czy nawiasów ostrokątnych. Samo ich umiejscowienie tam jest czytelne. Wiem, że to są adresy notatek, które wspominają tę notatkę, którą akurat mam przed sobą.
Z kolei jeśli dana notatka prowadzi do innych notatek, to z pewnością jest to wspomniane w treści, nie muszę więc powtarzać adresów na dole. Z kolei jeśli w tekście nie ma wzmianki na temat notatki, do której chcę odwołać, a chcę to zrobić, to po prostu zapisuję takie odwołanie, dodając przy tym opis, dlaczego akurat odwołuję dalej, aby zrozumieć, co znajdę w następnej notatce.
Czasem jest to kontynuacja myśli -- kartka formatu A6 czasem nie jest wystarczajca -- jakieś pytanie, jakiś kontrapunkt -- w każdym jednak przypadku zapisuję krótko, dlaczego akurat odwołuję dalej.
Na przykład w notatce [z28] -- na temat "myślenia papierem", pomimo wykorzystywania technologii cyfrowych -- zapisałem na dole: "czytaj dalej na z28b". Zasadniczo to zrozumiałe, ponieważ litera 'b' sugeruje, że to ciąg dalszy -- co jest zrozumiałe jednak na poziomie notatki [z28b] -- a dzięki temu dopiskowi w [z28], na co miałem miejsce na karcie, wiem, że po więcej informacji powinienem przejść do kolejnej notatki, czyli [z28b].
Innym przykładem może być notatka [z23/2d], mówiąca o tym, że choć notowanie ręczne wydaje się bardziej czasochłonne, ma wymierne korzyści, co łączy się z tym, co pisałem w notatce [z11] na temat długoterminowego zysku z inwestycji w takie działanie. Dlatego w [z23/2d] napisałem "korzyście, czy też zysk - zobacz notatkę z11".
Ponadto obecnie identyfikator notatki zapisuję na środku karty, a nie w lewym górnym rogu. Stworzyłem sobie nawet mały kartonowy szablon, który pozwala mi odrysować bardzo szybko i sprawnie linie, dzięki którym mam od razu wyznaczone miejsce dla adresów wchodzących, identyfiatora notatki, identyfikatora dodatkowego i etykiety. Dzięki temu też poszczególne elementy wyróżniają się od treści notatki, co dla mnie jest bardzo czytelne.
Często też stosuję kolory. To znaczy mam długopisy: czarny, niebieski, zielony, czerwony - dokładnie to cienkopisy marki Pilot. Mam też czarny flamaster i pomarańczowy zakreślacz marki Zebra. (Na marginesie dodam, że obie marki -- wbrew swojsko brzmiącym nazwom -- nie są polskie, tylko japońskie.) Dzięki temu, jeśli chcę wyróżnić jakiś fragment, albo dopisać identyfikator, ale jest mało miejsca i obawiam sie, że między wyrazami zapisanymi czarnym długopisem kolejny czarny element będzie nieczytelny, to dla kontrastu stosuję czerwony długopis, wtedy wszystko jest dla mnie czytelne.
Zresztą, specjalnie kupiłem te cienkopisy po to, aby prowadzić nieco wyraźniejsze notatki. Dzięki temu mogę pisać nieco ciaśniej, nierzadko bardzo drobnymi literami, i wszystko jest czytelne. Do tego naprawdę dobrze prowadzi się te pisaki i używanie ich nie spowalnia wcale mojego procesu przygotowania notatki.
Połączenia między notatkami również muszą spełniać pewne kryteria, dzięki którym nie stworzymy struktury, która nas przytłoczy. Łączenie wszystkiego ze wszystkim to oczywiście zły pomysł. Nawet łączenie notatki z możliwie jak największą liczbą innych podobnych notatek nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Siła notatek, zwłaszcza tych wykonanych metodą zettelkasten, leży w linkowaniu i kojarzeniu ze sobą informacji, a nie w liczbie notatek [z20]. Dlatego uważam, że wystarczy jeden dobry link i da się odnaleźć odpowiednią notatkę, nawet odległą [z20], a także przeprowadzić owocny proces myślowy. A im bardziej przemyślane połączenie na wejściu, czyli podczas tworzenia notatki, tym łatwiejsze działanie na wyjściu, czyli podczas szukania notatki.
NIe oznacza to jednak, aby unikać polegania na skojarzeniach czy intuicji. Jeśli uważamy, że coś się z czymś łączy, warto to odnotować, ponieważ bardzo możliwe, że później, chcąc sobie to przypomnieć, będziemy poruszać się tą samą drogą skojarzeń.
W ogólnym rozrachunku jednak połączenia między notatkami powinny być intencjonalne, a nie automatyczne [z20.1d1], ponieważ chcemy zapamiętać tę relację, a nie zapamiętamy jej, jeśli sami jej nie wskazaliśmy. Dlatego notatki cyfrowe są obarczone pewnym ryzykiem w przypadku bezwiednego i niemal natychmiastowego łączenia i kojarzenia notatek, choć także mają swoje przewagi nad notatkami ręcznymi, chociażby w przypadku indeksowania czy przeszukiwania notatek.
Świadome tworzenie połączeń między notatkami odpowiada jednak procesowi zapamiętywania, czyli tworzeniu czy wzmacnianiu połączeń nerwowych w naszym mózgu [z20.1c; temp29; Kossut 2016; 2017]. Warto więc zadbać o to, aby nasz umysł mógł zarejestrować taką relację. Bo choć -- jak to jest teraz modne -- ktoś może tworzyć swój "drugi mózg", to ryzykuje zwolnieniem swojego pierwszego mózgu, a to jednak ten pierwszy jest najważniejszy i bez niego na nic zda się jego cyfrowy odpowiednik [temp25; temp25b; por. Scheper 2021.07.31, odc. 194: 9:30].
Scott Scheper -- i tutaj akurat się z nim zgadzam -- mówi za Johannesem Schmidtem o linkach selektywnych (selective links) [z20.1d; por. Scheper 2021.08.15, odc. 208: 8:50; Scheper 2021.08.18, odc. 211: 7:01; Schmidt 2016: 309]. Schmidt właściwie pisał o relacjach selektywnych, to znaczy relacjach, które są przez nas starannie dobrane.
Z kolei twarde linki oznaczają połączenia o solidnych podstawach, a więc takie, które są pewne, zrozumiałe, jednoznaczne.
Jako ciekawostkę dodam, że w latach 80. XX wieku, powstawało wiele programów komputerowych do zarządzania informacją osobistą. Wśród nich znajdował się AskSam. I tak w programie telewizyjnym Personal Information Management (Nichols 1989) M.H. McKinney, prezes AskSam Systems, mówił, że różnica pomiędzy programami AskSam i HyperCard polega na tym, że HyperCard ma tak zwane hard links, czy też static links, z kolei w AskSam każdy wyraz jest linkiem, to znaczy -- jak już sam to tłumaczę -- jest hipertekstowo aktywny (Nichols 1989: 13:58).
Różnica więc polega na tym, że twardy link to wybrany, wyselekcjonowany link i nie każdy element (w naszym przypadku notatka, myśl, zdanie, hasło) odwołuje gdzieś indziej. Są jednak takie systemy hipertekstowe, gdzie każdy element prowadzi dalej i pozwala na wyświetlanie danych powiązanych z danym elementem. Pytanie tylko, jaki wynik wówczas otrzymujemy.
Nas -- w przypadku systemu zettelkasten -- interesują linki twarde i wyselekcjonowane.
Jak na wzór bibliografii stworzyłem notagrafię, czyli adres notatki, tak na wzór biblioteki stworzyłem notatekę, czyli zbiór notatek. Można by ją nazwać jeszcze kartoteką, czyli zbiorem kart z notatkami. Wówczas rejestrem tych kart byłaby kartografia. [L2]
Obecnie mam małą przegródkę i pudełko.
Właściwie ta przegródka to jeden z elementów zestawu metalowych przyborników (organizerów) biurkowych, ale świetnie nadający się na przechowywanie małej liczby notatek i kartek. Aktualnie mieści się tam wszystko, co do tej pory zgromadziłem. Do tego jest to niewielkich rozmiarów i jest przenośne, więc sprawdza się wyśmienicie.
Jeśli jednak kolekcja się rozrośnie, z częścią notatek przeniosę się do kartonowego pudełka, w którym aktualnie trzymam czyste, gotowe do zapisania bloki z gładkimi kartkami formatu A6. Używam kartek o gramaturze 80g, choć zastanawiałem się, czy to dobry pomysł. Jednakże mam sporo tych bloków, bo to zwykłe notesy z klejonym grzbietem, które kiedyś zamówiłem, więc chce je wykorzystać. Być może jak mi się skończą, to zastanowię się nad zmianą gramatury papieru.
Idąc więc dalej, jeśli przygotowuję notatkę, to spisuję ją, a następnie odrywam kartkę z bloku i umieszczam we właściwym miejscu. Nierzadko tworząc notatki tymczasowe nie odrywam kartek od razu, nie ma to jednak większego znaczenia.
Nie mam też jednego zbioru notatek. To znaczy mam notatki tymczasowe, mam notatki stałe, mam notatki indeksowe. Notatki tymczasowe od stałych oddzielam kartonowymi kartami większych rozmiarów. Karty indeksowe z kolei są posegregowanie alfabetycznie, w związku z tym każda litera ma swoją osobną przegródkę-kartę z literą -- ta karta segregująca ma większą gramaturę (ok. 120g), przez co lepiej się nawiguje po całym zbiorze.
Tak naprawdę całość przypomina dobrze znany kartkowy katalog biblioteczny. Pod tym względem nie ma tu niczego nadzwyczajnego. Sądze, że to sprawdzony i bardzo dobry sposób na organizację tego rodzaju obiektów. Warto więc inspirować się tym, co już ktoś wymyślił. Dla mnie kartkowy katalog biblioteczny to dobre narzędzie.
Nawigowanie po notatkach, czy nawigacja poprzez notatki, to bardzo prosta sprawa. Wystarczy tylko przestrzegać kilku zasad, do których należy przede wszystkim bezwzględne umieszczanie odnośników zarówno na notatce, którą akurat piszemy i z której odwołujemy do innej, jak i na tej, do której odwołujemy. W środowisku hipertekstowym takie odnośniki nazywa się hiperłączami dwukierunkowymi (bidirectional links).
To bardzo istotne, ponieważ z każdego miejsca możemy dowiedzieć się tego, która notatka odwołuje do której. Zacząłem nawet robić to samo w przypadku publikacji i cytatów. To znaczy w Zotero -- jeśli cytuję jakiś tekst -- dodaję notatkę, w której zapisuję, w jakiej notatce cytuję ten tekst. Dzięki temu następnym razem, kiedy trafię na tę publikację, będę wiedział, że gdzieś o niej wspominam. I nie będzie to dla mnie tajemnicze gdzieś, zagubione w pamięci, wymagające przywołania mglistych szczegółów, tylko konkretne miejsce, posiadające swój dokładny adres. Wielokrotnie już dzięki temu miałem dostęp do szerszego kontekstu swoich myśli.
Dzięki temu mogę też monitorować przepływ cytowań. I przyznam, że to jest jedno z wyzwań, które wydaje mi się bardzo interesujące i warte większej uwagi. Z pewnością jeszcze do tego wrócę, jednakże dodam tylko tyle, że baza danych na temat cytowań pozwala nie tylko na prowadzenie bibliometrii i oceny punktowej pracy naukowej, ale również na lepszy obieg informacji naukowej. Dlatego podobają mi się takie narzędzia jak Citation Gecko, czy Research Rabbit. Dlatego uważam, że powinien istnieć globalny indeks na wzór katalogu WorldCat.
I tak, notatki odwołują jedne do drugich, a przy obecnym stanie mojego zbioru nie jest trudne ich odnajdywanie. Dlatego po jakimś czasie, kiedy kartoteka się rozrośnie, przygotuję kolejny raport. Ciekaw jestem, czy dojdę do 500 notatek i jak wówczas będę patrzył na swój system.
Z kolei dzięki temu, że moje notatki to karty formatu A6, to w razie potrzeby mogę je rozłożyć na biurku i spojrzeć na wybrane zbiory jednym rzutem oka -- to jest dla mnie wyraźna przewaga nad notatkami cyfrowymi. Powierzchnia biurka jest zdecydowanie większa od rozmiarów mojego 13-calowego ekranu. Dlatego wyświetlenie kilkunastu notatek obok siebie byłoby trudne, choć pewnie możliwe (przy zmniejszeniu okien, ale przy jednoczesnej zmianie rozmiaru tekstu).
Dlatego też nieraz wyświetlałem notatki nie w Obsidianie, który sztywno określa umieszczenie poszczególnych paneli z notatkami -- wówczas otrzymujemy kafelkowy widok notatek -- ale w TextEditorze, czyli moim systemowym edytorze tekstu, który otwiera poszczególne pliki w osobnych oknach, dzięki czemu mogłem wyświetlić kilkanaście notatek, dostosować rozmiary okien i nawet ponakładać niektóre z nich, jeśli akurat miałem na to ochotę.
Poza tym notatki ręczne mogę wyciągać i wkładać bez obawy, że się pomieszają. Mają swoje identyfikatory, więc dobrze wiem, gdzie ich miejsce. Rozkładając je, mogę grupować i już dostrzegać relacje pomiędzy nimi.
Z kolei fizyczne, a więc przestrzenne ogarnięcie notatek to zupełnie inne doświadczenie. Odczuwalny jest ich rozmiar, ciężar, zasięg. Mogę spojrzeć na nie od razu i wykorzystać. W tym czasie mogę np. notować dalej lub po prostu pisać tekst -- jak chociażby teraz -- na komputerze, bez potrzeby przełączania okien, programow, pulpitów i tak dalej, co czasem bywa rozpraszające.
Pierwsza notatka, którą stworzyłem ma identyfikator [z1], ostatnia, która obecnie znajduje się w moim systemie ma indentyfikator [z43.1b], mógłby więc ktoś zapytać, jak to możliwe, że mam ponad 100 notatek?
Otóż w zbiorze mam dużo notatek, które kontynuują lub rozgałęziają jakąś myśl, przez co moje notatki nie otrzymują kolejnego numeru porządkowego, tylko dodatkową literę lub numer. Zależy to od rodzaju relacji, jaka łączy notatki.
Ponadto jeśli pojawia się kolejna notatka, która bezpośrednio nawiązuje do innej, to rozważam umieszczenie jej w sąsiedztwie. Dopiero po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że takie grupowanie notatek, czy też gniazdowanie (notatki tworzą swoiste skupiska, gniazda), pozwala mi z jednej strony na gromadzenie notatek na podobny temat obok siebie [z13.1b], więc nawigowanie po nich jest łatwiejsze, a z drugiej strony na zaznaczenie ich relacji.
To znaczy, że nie muszę patrzeć do notatek po to, aby wiedzieć, że notatka [16.2] łączy się z notatką [z16], ponieważ widzę to po ich adresach. To zdradza mi również, że z pewnością istnieje notatka [z16.1], która ma coś wspólnego z tymi notatkami. Ponadto adres notatki [z16.1b] mówi mi, że nie tylko to kontynuacja mysli z notatki [z16.1], ale że jest to związane z tym, co pisałem w notatce [z16].
To także pozwala mi domyślić się, czego może dotyczyć dane zagadnienie. Jeśli piszę o notowaniu w kontekście pamięci [z23/2] i przywołuję notatkę [z16.2], a wiem, że notatka [z16] dotyczy ujęcia metody zettelkasten jako zewnętrznej pamięci, to wiem, że [z16.2] dotyczy pokrewnego zagadnienia. I tak się akurat składa, że ta notatka mówi o tym, że tekst jest ujmowany jako uzewnętrznienie pamięci.
Takie numerowanie czy gniazdowanie nie jest jednak obligatoryjne. To znaczy, jeśli stworzenie takiego gniazda wymagałoby ode mnie zbyt długiego namysłu czy rozstrzyganie, czy notatka powinna być tu czy tam, jaki identyfikator powinna posiadać, czy litera, czy kolejna cyfra, to wówczas rezygnuję z tego i nadaję notatce odpowiedni identyfikator, będący po prostu kolejnym numerem porządkowym.
Całość bowiem ma usprawniać moją pracę, a nie utrudniać i generować kolejne zadania do wykonania. A jeśli notatki się łączą, to przecież to odpowiednio zaznaczę i umieszczę w nich stosowne odnośniki. Najważniejsze, aby notatki były odnajdywalne [z25b].
Gniazdo [z13.1b] koresponduje trochę z węzłem, jednakże to odrębne zagadnenia [z13.1], funkcjonują na nieco innych zasadach, choć w wielu punktach wykazują te same właściwości, czyli skupiają w sobie powiązane notatki. Zasadnicza różnica polega jednak na tym, że węzeł to notatka, gniazdo to grupa notatek. Co prawda mogę stworzyć notatkę węzłową, która przedstawi mi gniazdo, jednakże nie jest to konieczne, a nawet wówczas będę miał do czynienia z notatką węzłową, a nie gniazdem.
Dla przykładu w notatce [z13] zapisałem, że węzeł można nazwać również klastrem, ponieważ klaster -- etymologicznie -- odnosi do gromady, zespołu, wiązki. Po jakims czasie klaster skojarzył mi się -- na zasadzie rymu -- z plastrem, dokładnie plastrem miodu, ponieważ zawiera wiele części. I tę myśl zarejestrowałem sobie jako [z13b], choć pewnie w danym momencie mogłem nadać jej numer [z14].
A teraz, dodając do tych notatek kolejne (ponieważ w trakcie pisania postanowiłem to doprecyzować -- bo nie miałem notatek na ten temat), dodałem notatkę [z13.1], która odnosi się do zagadnienia węzła, ale tworzy nową wiązkę (stąd cyfra "1" w identyfikatorze) na temat relacji węzła z gniazdem. W związku z tym, że nie miałem osobnej notatki na temat gniazda, to notatka na ten temat zyskała numer [z13.1b].
W ten sposób powstają węzły, gniazda, klastry, wiązki, czy jakkolwiek to określić. Nazewnictwo nie jest tu najważniejsze. Staram się tu jednak przekazać myśl mówiącą o tym, że notatki na ten sam temat -- mógłbym nawet opisać to jako wątek, pewien ciąg -- gromadzę obok siebie, ale właściwie tylko wtedy, kiedy nie muszę się nad tym zbytnio zastanawiać i jest to dla mnie intuicyjne.
O węzłach i mapach pisałem krótko już wcześniej, tutaj jednak jeszcze to rozwinę.
Otóż chcąc nieco bardziej uchwycić pewne zagadnienie zebrane w kilku notatkach, czasami rozpisuję sobie poszczególne kwestie w formie grafu czy też mapy w osobnej notatce na kartce formatu A4. Jeśli ktoś bardzo chce, może to nazywać mapą myśli, MOC (Maps of Content - termin Nicka Milo, jednego z ambasadorów Obsidiana). Dla mnie to po prostu kolejna notatka, tylko znajdująca się w innym zbiorze, posiadająca inny rodzaj identyfikatora.
Notatki sporządzone na kartkach formatu A4 początkowo oznaczałem numerem porządkowym umieszczonym po nazwie formatu kartki, aby mieć jasność, że o te notatki właśnie chodzi. Zapisywałęm więc np. [A4.2], co oznaczało, że to druga z kolei notatka w formacie A4. Notatki tego rodzaju gromadziłem w odpowiedniej teczce.
Po pewnym czasie jednak przestało to być dla mnie czytelne z dwóch powodów.
Po pierwsze, teksty, które piszę w Obsidianie -- takie, jak ten -- również oznaczam identyfikatorem, aby móc zarejestrować wszelkie zmianki notatek i innych przypisów. A w identyfiaktorze tych tekstów znajduje się wielka litera 'A'. Utrzymując konsekwetnie zapis charakterystyczny dla Obsidiana i plików .md, przed tą literą dodaje jeszcze małe 'o'. I tak, na przykład ten tekst ma identyfikator [oA9] -- wiem wówczas, że to dziewiąty (9) artykuł (A) napisany w Obsidianie (o).
Po drugie, cyfra pojawiająca się w nazwie formatu A4 była myląca. Łapałem się parokrotnie na tym, że nie wiedziałem, czy notatka [A4.2] to rozgałęzienie jakiejś notatki, czy nie. Dlatego stwierdziłem, że powinienem to zmienić.
Ostatecznie wybrałem literę 'L' na oznaczenie notatek w formacie A4. Po prostu format A4 jest bliski amerykańskiemu formatowi papieru nazywanemu Letter. Z kolei wyrazy 'zettel' i 'letter' są do siebie bardzo podobne. Pomyślałem więc, że będę miał małe notatki A6 -- zettel (z), z kolei większe notatki A4 -- lettel (L).
Dzięki temu wiem, gdzie szukać określonej notatki, a także jakiego rodzaju informacji mogę się spodziewać. W większych notatkach gromadzę bowiem nieco inne informacje.
W notatkach na kartkach formatu A4 rozpisuję różne rzeczy -- jak już wspomniałem -- w formie grafu czy mapy. Jednakże czasem rysuję jakieś schematy, rozpisuję coś tabelarycznie, ogólnie notuję w sposób, który jest niemożliwy na niewielkim formacie A6.
Dla przykładu w notatce [L4] rozpisałęm sobie to, jak dzielę swoje notatki. Ma to być dla mnie notatka pomocnicza, pewnego rodzaju instrukcja, do której mogę wrócić, jeśli zapomnę, co sobie ustaliłem jakiś czas temu. To dla mnie także uchwycenie jakiegoś procesu. I jeśli po czasie co się zmieni, to będę mógł przekonać się, jak podchodziłem do tego wcześniej.
Notatki tego formatu pozwalą mi też na nieco inne indeksowanie pozostałych notatek, zwłaszcza jeśli to notatki pochodzące z różnych systemów -- zettel, lettel, Obsidian, Zotero. Na przykład w notatce [L5] rozpisałem sobie notatki i źródła, które odwołują się do zagadnienia relacji między metodą zettelkasten i pojęciem gramatologii.
Z kolei w serii notatek [L6], a więc kolejno [L6], [L6b], [L6c] na bieżąco i stopniowo rozpisywałem sobie, głównie zapisując adresy biblionetograficzne, ślady metafory kłącza i wzmianej Gillesa Deleuze'a w publikacjach naukowych na temat literatury elektronicznej i nie tylko.
Oba przykłady -- [L5] i [L6] -- są ciekawe, ponieważ pokazują pewien proces myślenia, pewne następstwo kolejnych etapów rozumowania. Tego na przykład nie jestem w stanie osiągnać w Obsidianie, nawet pomimo widoku grafu i możliwości włączenia trybu animacji, pokazującej łączenie się poszczególnych notatek.
Zresztą, na marginesie, jedną z funkcji, jakiej mi brakuje w Obsidianie, jest widok poszczególnych notatek w widoku grafu -- ale nie widoku ich nazw przy wierzchołkach, tylko widoku całej notatki, przy założeniu, że notatka jest krótka, a więc raczej w formie zettel, a nie długiego artykułu, jak ten.
Ponadto dobrym rozwiązaniem byłaby możliwść stworzenia stałego grafu, to znaczy takiego, który nie zmienia się za każdym razem, kiedy go wyświetlam, tylko wtedy, kiedy mu na to pozwolę. Na takim grafie mógłbym też zaznaczać lub opisywać typ relacji między notatkami, aby wiedzieć -- już na poziomie grafu -- dlaczego jakaś notatka łączy się z inną.
A to właśnie moge osiągnać rozpisując sobie graf czy mapę na kartce A4. Mogę zaznaczyć i zapisać hasłowo to, czego dotyczy notatka oraz to, co ją łączy z inną. Mogę też nie zapisywać pewnych notatek, jeśli akurat nie są potrzebne, czy dodać inne, które nie łaczą się bezpośrednio. Mogę dodawać inne elementy, adresy bibliograficzne, adresy notatek z innych systemów. Mogę notować.
Właściwie mogę zrobić więcej, a przy okazji -- mapując właśnie swoje notatki -- wzmacniam połączenie, a więc swój ślad pamieciowy. Tworząc bowiem takie metanotatki prowadzę określony proces myślowy, a to też ma znaczenie.
Podsumowując, zaznaczę to, że bardzo możliwe, że nie opisałem wszystkiego. Ponadto nie robiłem tego w sposób wyczerpujący i możliwe, że coś wymaga uzupełnienia. Chciałem uchwycić jedynie pewien stan, który pozwoli mi -- na zasadzie punktu odniesienia czy też punktu kontrolnego -- zrozumieć zmianę w stosunku, zarówno do tego, co było wcześniej, jak i do tego, co będzie później.
To wszystko to jest bowiem proces. Dlatego rzeczy się zmieniają, moje podejście również, kto wie, jak mój system będzie wyglądał za kilka tygodni czy nawet miesięcy. Może nawet w ogóle przestanę notować. Chcę jednak tworzyć takie okresowe raporty, ponieważ 1) mogę się tym podzielić i może komuś to w czymś pomoże, 2) sam sobie tłumaczę pewne rzeczy i bardziej je rozumiem.
Zatem ten raport to również istotna wskazówka dla mnie. Podczas pisania zrozumiałem parę kwestii, mogłem przyjrzeć się im z bliska. A tłumaczenie działania czegoś drugiej osobie może doprowadzić do sytuacji, w której uświadamiamy sobie to, czy coś działa czy nie działa. Nierzadko bowiem wydaje się nam, że wszystko jest w porządku i coś rozumiemy, ale kiedy trzeba to wyjaśnić, może okazać się inaczej.
Dlatego to właściwie pierwsza część szerszego opisu tego zagadnienia.
Kiedyś do notowania podchodziłem intuicyjnie. Wydawało mi się to czymś na tyle oczywistym, że niewymagającym namysłu, opisu. Po prostu, człowiek się czegoś uczy, no to notuje -- na początku w szkolnym zeszycie, później w różnych notesach, kalendarzach, kartkach, marginesach i tak dalej.
Jednakże nie pamiętam, aby ktokolwiek kiedykolwiek uczył mnie notowania. To znaczy na pewno w szkole, kiedy uczono nas prowadzić zeszyt, to wyjaśniano, jak należy spisywać lekcję. To jednak nie to samo. Owszem, pojawiały się też koncepcje map myśli, wizualizowania, notowania w punktach -- to jednak były tylko swego rodzaju ciekawe dodatki, o których tylko ktoś wspominał i nic więcej. A tu potrzeba wprowadzenia określonych zasad i konsekwencji, przykładów i wzorców.
Dlatego teraz -- po tylu latach formalnej edukacji, również tej na poziomie szkoły wyższej -- mam wrażenie, że uczę się na nowo, że niewiele mi zostało z ostatnich lat i pewne sprawy odkrywam na nowo (a może tylko sobie przypominam). W każdym razie inaczej teraz do tego podchodzę i z otwartością i z ciekawością czekam na to, co w związku z tym się wydarzy.
Ostatecznie może nie wydarzyć się nic.
Postscriptum
Tekst pisałem na początku września 2021 roku. Pierwszy szkic skończyłem 10 września 2021, przy stanie 116 notatek. Dodatkowe elementy, w tym zdjęcia notatek, dołączyłem 16 września. W tym czasie powstało kilka lub kilkanaście notatek.
Postpostscriptum
Tekst pisałem w Obsidianie, jako plik makrdown, następnie wyeksportowałem go w formie pliku html i edytowałem kod (dodałem kilka stylów, zwłaszcza w przypadku tabeli oraz struktury drzewiastej notatek) w Vimie. Dzięki temu mogłem wkleić kod html do edytora html w Bloggerze i ominąc toporny proces ustawiania wszystkich elementów w edytorze Bloggera, który jest uciążliwy.
Postpostpostscriptum
Cały ten proces uświadomił mi, że warto byłoby nauczyć się więcej na temat przygotowywania tekstu w uniwersalnym formacie, który umożliwiałby mi potem robienie z nim właściwie cokolwiek bym tylko chciał. Dlatego muszę lepiej nauczyć się składni Markdown, konwertera Pandoc i obsługi Vima, a w przyszłości również ogarnąc repozytorium GitHub i publikowanie strony tam, dzięki czemu nie będę musiał się tak zmagać z Bloggerem, który nie pozwala na wiele.
Istnieje wiele różnych narzędzi naukowych. Wśród nich są bazy danych czy wyszukiwarki publikacji. Ich znajomość i umiejętność wykorzystania jest moim zdaniem podstawą nie tylko prowadzenia badań, ale również poznawania wielu ciekawych informacji. I nie trzeba wcale być naukowcem, afiliowanym przy jakiejś uczelni, aby korzystać z tych narzędzi. Chciałbym więc wymienić kilka z nich. Sądzę, że przydadzą się również tym osobom, które zajmują się gromadzeniem wiedzy i popularyzacją nauki.
Właściwie będzie to skrócona lista wszystkich narzędzi, na jakie trafiłem. Z czasem pewnie będę ją powiększał, w miarę, jak sam będę je poznawał.
Do tego nie opisuję wszystkich dokładnie, nie recenzuję, nie wskazuję ich poszczególnych narzędzi. Tylko wymieniam, ponieważ chce je wynotować i mieć w pamięci.
Myślę, że to dość dobre narzędzie dla początkujących. Działa jak wyszukiwarka internetowa, pokazuje jednak wyniki związane z publikacjami naukowymi.
Pozwala na przeglądanie cytowań oraz publikacji danego autora. W wielu przypadkach odsyła do elektronicznych wersji tekstów.
Semantic Scholar
Semantic Scholar ↗ to wyszukiwarka wykorzystująca Sztuczną Inteligencję. Dobre uzupełnienie zwykłej kwerendy w Google Scholar. Również pozwala podejrzeć cytowania, znaleźć pliki z publikacjami.
Co więcej możemy ustawić powiadomienia, czy zapisać wyszukaną pozycję w swojej bibliotece.
ResearchGate
ResearchGate ↗ często jest opisywane jako portal społecznościowy dla naukowców. Podobnie zresztą jak Academia.edu ↗, co do której mam mieszane uczucia -- głównie ze względu na politykę abonamentową -- i która spotyka się z różnymi opiniami.
ResearchGate sprawdza się także jako wyszukiwarka publikacji. Sam nie korzystam z niej często, jednak często trafiam na artykuły, które właśnie tam się znajdują. Tak więc warto sprawdzić to miejsce.
Podoba mi się idea graficznego przedstawienia relacji pomiędzy poszczególnymi publikacjami. Można dzięki temu prześledzić poszczególne cytowania, a także zdecydowanie łatwiej znaleźć coś nowego, na co może nie zwrócilibyśmy uwagi podczas zwykłej kwerendy bibliotecznej.
Citation Gecko pozwala też na tworzenie kolekcji, na podstawie których zresztą powstają rekomendacje co do innych publikacji, którymi możemy być zainteresowani.
Tutaj również możemy graficznie prześledzić połączenia między publikacjami. Podoba mi się również to, że przy metadanych na temat danej pozycji dostajemy także linki do innych wyszukiwarek i baz danych, np. Semantic Scholar czy Google Scholar. A także -- to przede wszystkim -- numer DOI i tam gdzie to możliwe adres pliku z publikacją.
Pozwala to więc całościowo nawigować po tekstach i odnajdywać inne miejsca, w których możemy kontynuować kwerendę.
Research Rabbit
Research Rabbit ↗ to właściwie najnowsze narzędzie, jakie poznałem, a do którego jeszcze nie uzyskałem dostępu, więc nie miałem jeszcze okazji poznać jego całej mocy. Widziałem jednak wiele prezentacji, słyszałem wiele dobrych opinii. Research Rabbit wygląda świetnie, pomimo że działa w wersji beta. Sądzę, że warto się nim zainteresować, bo kto wie, jak się rozwinie.
Jeśli tylko uda mi się przyjrzeć tej wyszukiwarce nieco lepiej, z pewnością się tym podzielę. Research Rabbit wygląda bowiem na coś, co odpowiada współczesnym potrzebom ludzi zajmujących się nauką i wiedzą -- a mianowicie monitorowaniu publikacji, których przybywa i przybywa, przez co łatwo coś przeoczyć.
Inflacja publikacyjna to coś, z czym mierzymy się nie tylko teraz, w dobie mediów elektronicznych i niemal globalnego dostępu do naukowych baz danych. To jednak problem, z którym powinniśmy się jakoś rozprawić, w przeciwnym razie napisanie dobrego artykułu, z porządnie wykonaną kwerendą, uwzględnieniem stanu badań, będzie wiązało się z lekturą setek artykułów naukowych, kilkudziesięciu książek, a na to przecież tak często nie mamy tyle czasu, ile byśmy chcieli czy potrzebowali.
Metafora kłącza Gillesa Deleuze'a i Feliksa Gauttariego nie daje się łatwo definiować czy opisać. Jest jednak wciąż ciekawym pomysłem do opisu tego, jak funkcjonuje system hipertekstowy czy w ogóle sieć komputerowa. Co to jednak ma wspólnego z systemem notatek zettelkasten Niklasa Luhmanna?
Myślenie i pamięć możemy właściwie traktować tożsamo. I w jednym i drugim przypadku musimy użyć najlepszego narzędzia, jakie kiedykolwiek było nam dostępne -- naszego umysłu (czy też -- jeśli ktoś lubi bardziej anatomiczne terminy -- mózgu). To, jak działa nasz mózg, jak zapamiętujemy i myślimy, to dość złożone zagadnienie i z pewnością jeszcze wiele badań przed nami, aby to zrozumieć.
Równie ciekawe jest też to, jak piszemy i jak poprzez pismo myślimy, a także -- do czego właśnie zmierzam -- jak różne teksty, czy też myśli utrwalone w formie tekstu, łączą się ze sobą.
Z pewnością stanowiło to jedno z głównych zagadnień namysłu Niklasa Luhmanna. I -- jak się okazuje, co zresztą nierzadko tutaj wskazuję -- nie tylko jego -- wcześniej i później.
Metafora kłącza
Otóż poszukując kolejnych idei, które pojawiają się -- lub pojawiać mogą -- w kontekście metody zettelkasten, trafiłem na metaforę, którą znam już od lat, a która nieco zawieruszyła się w mojej pamięci. Dlatego tym chętniej do niej wracam. Chodzi mi mianowicie o metaforę kłącza (rhizome, rhisome -- stąd nierzadko można trafić na terminy 'rizomatyczny' czy 'rizomatyczność').
I od razu drobne wyjaśnienie: przeglądając literaturę naukową i popularnonaukową w miejscach, w których spodziewałem się występowania odwołań do metafory kłącza, odniosłem wrażenie, że obecnie badacze nie traktują tej koncepcji już tak poważnie, jak być może 20 czy 30 lat temu. Może to jednak tylko moje wrażenie.
Problemem może być zniechęcenie postmodernistyczną retoryką lat 60. czy 70. ubiegłego wieku oraz próbą odejścia od filozoficznych czy literaturoznawczych koncepcji powstałych przed erą internetową.
Jak pisze Urszula Pawlicka, odwoływanie się do dwudziestowiecznych teorii literatury -- głównie, jak się spojrzy, do postrukturalizmu czy dekonstrukcjonizmu -- jest charakterystyczne dla pierwszego etapu rozwoju teorii literatury cyfrowej (Pawlicka 2017: 58).
I tak na przykład George P. Landow pisze o hipertekście jako kłączu (Landow 2006: 58), ale -- co ciekawe, z tego co do tej pory rozpoznałem, polscy badacze odwołują się nie do jego książki Hypertext (bez znaczenia, czy to będzie Hypertext z 1992, Hypertext 2.0 z 1997 czy Hypertext 3.0 z 2006 roku, czy już nawet Hyper/Text/Theory z 1994 roku), tylko do tekstu zamieszczonego w polskiej książce wieloautorskiej Ekrany piśmienności (Gwóźdź 2008) [niestety obecnie nie mam jak dotrzeć do tego tekstu i sprawdzić szczegółów, a z książki korzystałem dawno temu] -- pomijam już fakt, że wspominając motyw kłącza nie sięgają do Deleuze'a i Guattargiego -- też o zdecentralizowanej wiedzy (Landow 2006: 130), co już sięga daleko do rozprawy doktorskiej Deleuze'a z 1968 roku [L6].
W każdym razie metafora kłącza [z42] wciąż jest ciekawym sposobem opisu tego, jak informacje -- zwłaszcza w środowisku cyfrowym -- łącza się ze sobą. I moim zdaniem jest to lepsza metafora niż metafora pajęczej sieci [z40] czy metafora drzewa [z42.1] -- również w odniesieniu do systemu notatek zettelkasten.
Kłącze to nie drzewo
Zettelkasten tworzy bowiem specyficzną strukturę i wykorzystuje szczególny rodzaj relacji pomiędzy poszczególnymi notatkami. Nie chodzi tu bowiem o sztywną hierarchię i porządek dyktowany odgórnie stworzonymi kategoriami, z silnymi ośrodkami, które wyznaczają jakiekolwiek kierunki myślenia.
Zettelkasten, choć może posiadać główny indeks, nie ma centralnego punktu wejściowego, nierzadko nie ma nawet definitywnego punktu wyjściowego. To znaczy możemy -- a nierzadko nawet jesteśmy do tego zachęcani -- wejść w dowolnym punkcie i nawigować dalej, właściwie bez końca, co zależy tylko od liczby zebranych notatek i ich połączeń. Podobnie jak w przypadku hipertekstu.
Kłącze z kolei, jak pisali Deleuze i Guattari w książce "Tysiąc plateau" (polskie tłumaczenie tej książki z 1980 roku ukazało się w 2015 roku), "może i musi w dowolnym punkcie połączyć się z jakimkolwiek punktem innego kłącza" (Deleuze i Guattari 2015: 7) [z42]. Zresztą, zaraz po tym stwierdzeniu, autorzy piszą wprost, że tak rozumiane kłącze funkcjonuje zupełnie inaczej niż drzewo czy korzeń, "które ustawiają punkt, porządek" (Deleuze i Guattari 2015: 7).
Porządek to nie tylko hierarchia
Jednak, aby to nieco doprecyzować: porządek rozumiany jest tutaj jako hierarchia, a nie jako coś, co określa miejsce, ponieważ w kłączu czy w zettelkasten -- tak, jak rozumiem -- wszystko jest na swoim miejscu, jest uporządkowane, ale nie hierarchicznie. Wymagałoby to więc nieco dokładniejszego języka, ponieważ choć hierarchia oznacza porządek, to nie każdy porządek musi być oparty na hierarchii.
Dlatego też sądzę, że Scott Scheper, który w swoim podkaście The Daily Scott Scheper ↗, opowiadając o zettelkasten i drzewiastej strukturze wiedzy (tree-based knowledge), z jednej strony ma rację, mówiąc o tym, że notatki rozrastają się, wyrastają nierzadko jedna z drugiej, tworząc odnogi, nowe odrosty i tak dalej [zob. m.in. Scheper 2021.08.28, odc. 221], z drugiej jednak strony nie ma racji, mówiąc o tym, że notatki są jak drzewo [z41.1; por. też opisanie hipertekstu jako kłącza i zestawienie go z drzewem w: Regiewicz 2015: 186]. To znaczy nie do końca są jak drzewo. Moim zdaniem są jak kłącze. I to właśnie kłącze, do którego nawiązywali Deleuze i Guattari w "Mille plateaux" (Deleuze i Guattari 1980: 13).
Kłącze a korzenie i kolonie
Kłącze rozrasta się, żyje właściwie (metaforycznie) własnym życiem, nie odnosi jednak do określonego punktu centralnego, czy startowego. Owszem, pewnie wyrasta z jakiegoś miejsca (biologicznie tak), ale tak naprawdę trudno je wskazać, zwłaszcza wtedy, gdy system kłącza (kłączy?) jest rozbudowany. Przypomina to bardziej rozbudowany system korzenny, niż las. W lesie, nawet tym najgęstszym, łatwo wskazać poszczególne drzewa. Ich wzajemne splątanie być może przebiega bardziej na poziomie koron niż pni. Za to pod ziemią, na poziomie korzeni, jest już zupełnie inaczej.
Pamiętałem, że istnieje na świecie jakiś organizm -- nie pamiętałem tylko jakiego rodzaju -- który zajmuje ogromną powierzchnię, który rozrasta się i trudno wskazać, gdzie tak naprawdę się zaczyna, a gdzie kończy. No i sprawdziłem i za największy organizm uznaje się topolę osikową o nazwie Pando ↗. Ciekawym przykładem jest również grzybnia opieńki ciemnej znajdująca się w Górach Błękitnych w stanie Oregon. W obu przypadkach interesujące jest również pojęcie kolonii. Nie szukałem konkretnych informacji na ten temat, opieram się tylko na popularnonaukowym tekście z wortalu crazynauka.pl ↗.
Pod tym względem -- jak sądzę -- drzewem byłby raczej ten tekst, ten, który właśnie piszę, ponieważ on wyrasta z korzeni różnych notatek, które do tej pory stworzyłem, wyrasta z różnych tekstów, które przeczytałem, z różnych myśli i informacji. Zasadniczo tworzy osobny twór, odrębny organizm, jednakże nie "żyje" w próżni, ponieważ łączy się z innymi.
Metafory to kwestia drugorzędna
Dlatego nie do końca odrzucam metaforę drzewa, wciąż wydaje mi się pomocna i interesująca, ale bardziej skłaniam się do metafory kłącza, którą chętnie jeszcze bardziej zgłębię, bo wciąż wydaje mi się niejednoznaczna, a do tego -- przyglądając się opisom biologicznym -- wymagającą doprecyzowania.
Jednakże -- już podsumowując -- nie jest ważne, jak opisujemy system zettelkasten i jakimi metaforami się posługujemy, ponieważ w ostatecznym rozrachunku istotna jest skuteczność tej metody, a więc swego rodzaju kompatybilność tekstu, czy też pisma, z naszą pamięcią, czy też umysłem.
W przeciwnym razie wszelkie systemy i metafory zdadzą się na nic. Mogą jedynie wypełniać kanały treści różnych twórców internetowych, których obecnie jest wielu i wielu wypowiada się na ten temat (ja zresztą też).
---
Postscriptum.
Ponadto wreszcie usprawniłem pisanie tekstu do Biblionetoteki od strony technicznej. To znaczy mogę napisać tekst w Markdown i nie muszę potem robić tak wielu rzeczy, aby opublikować tekst na blogu. Po prostu mogę wyeksportować plik `.md` do pliku `.html`, następnie otworzyć go w edytorze, np. Visual Studio Code, skopiować odpowiednią cześć kodu, a następnie wkleić ten fragment do edytora w Bloggerze.
Wówczas wszystko wyświetla się tak, jak powinno, a nie muszę potem poprawiać chociażby hiperłączy czy nagłówków. Wystarczy tylko parę dodatkowych prac, np. dodać strzałki przy linkach, ale to nie jest najważniejsze.
W każdym razie kolejny krok usprawniający moją pracę został wykonany.