notowanie i gromadzenie wiedzy •• kultura cyfrowa i literatura elektroniczna •• cyfrowy flâneuryzm i internetowe wykopaliska •• hipotezotwórstwo •• różne różności i inne sieciowe dziwności
Najnowszy update Zotero, czyli wersja programu oznaczona numerem 7, to doprawdy wielka nowość, mimo że zakres wprowadzonych zmian nie jest tak wielki, jak się może wydawać.
Aktualizacja Zotero do wersji 7 pojawiła się już 9 sierpnia 2024 roku, również w przypadku aplikacji mobilnej, jednak dopiero teraz (2024-09-24) mogłem przyjrzeć się jej dokładnie i zobaczyć, czego tak naprawdę dotyczy. Póki co jestem zachwycony, wygląda i działa to wszystko całkiem nieźle.
Zmiana dotyczy między innymi interfejsu. Pojawiają się odświeżone, nowoczesne ikony, uporządkowany układ paneli bocznych oraz tryb ciemny — co ciekawe, również dla wyświetlanych dokumentów.
Z aktualizacją otrzymujemy także dodatkowe funkcje, wśród których, według mnie najważniejsza, dotyczy wyświetlania w Zotero książek elektronicznych w formacie epub (ale mobi już nie) oraz zrzutów stron internetowych.
Dodatkowo możemy wyświetlać treść załączników w panelu bocznym, obok wszystkich informacji na temat publikacji oraz notatek na jej temat. Otrzymujemy więc szybki podgląd danej pozycji, jeszcze bez jej otwierania.
Co więcej, możemy nie tylko wyświetlać załączniki, ale również je adnotować wewnątrz Zotero. Do tej pory było to możliwe tylko dla plików pdf, teraz możemy dodawać podkreślenia, zaznaczenia, tekst, rysunki oraz notatki na marginesie do publikacji epub oraz zrzutów stron internetowych.
Poza tym możemy dodawać je w przyporządkowanych do kolorów warstw, a następnie filrtować je zgodnie z tym kryterium. Zatem możemy na przykład tworzyć zaznaczenia w różnych kolorach, następnie dodać komentarze w innym kolorze, a potem wyświetlać tylko te, które nas interesują.
Dla mnie jest to istotna zmiana, na którą czekałem od dawna. W kwestii zaznaczeń stron internetowych, aktualnie zaznaczenia i komentarze prowadzę online przy użyciu usługi hypothes.is. Pozostałych funkcji nie wykorzystuję za bardzo, jednak mocno doceniam.
Wydaje mi się też, że Zotero po aktualizacji działa nieco płynniej, zwłaszcza w odniesieniu do wyświetlania plików pdf i dodatkowych materiałów, a także dodawania przypisów czy bibliografii do procesora tekstu (choć ja aktualnie z tego nie korzystam, więc polegam tylko na tym, co widziałem u innych). Niemniej Zotero nadal wymaga sporo pamięci operacyjnej.
Ogólnie rzecz ujmując, na tym etapie wygląda na to, że akutalizacja przyniosła Zotero wiele świeżości i zmian na lepsze. Dobrze jest widzieć, że program rozwija się i zmienia, ponieważ to bardzo ważne narzędzie, nie tylko w pracy naukowej, a przy tym niezbyt znane, jak odnoszę wrażenie, a w szczególności w Polsce (choć może się mylę).
Co chętnie zobaczyłbym jeszcze w Zotero? Na przykład grupowe dodawanie lub edytowanie etykiet. Aktualnie nie widzę opcji pozwalającej na dodawanie etykiet (tagów) do więcej niż jednego elementu w bibliotece.
Michel Foucault w tekście o sobąpisaniu odnosi się do starożytnych praktyk pisania jako procesu tworzenia własnej tożsamości i pracy nad swoim duchem.
Co prawda filozof opisuje zagadnienie bardzo szeroko, przedstawiając praktyki pisania w ogóle, choć w kontekście gromadzenia osobistych zapisków w postaci ksiąg rachunkowych, rejestrów domowych lub listów. Jednak mnie w kontekście tego zagadnienia interesuje kwestia notowania, rozumianego współcześnie.
Mianowicie chciałbym rozważyć to, jak potraktować to, o czym pisze Foucault, w odniesieniu do obecnych trendów gromadzenia informacji i zarządzania wiedzą, a także popularnych narzędzi i odwoływania się do tradycyjnych metod.
Ogólnie rzecz ujmując, można stwierdzić, że obecnie notowanie wydaje się jednym z najistotniejszych, jeśli nie najistotniejszym procesem poznania świata i siebie samego. Notując, a następnie pisząc na podstawie tych notatek tekst, poznajemy świat i siebie samych oraz komunikujemy się ze światem i z sobą samymi.
Gromadzenie notatek, bez względu na formę, staje się więc jedynym skutecznym narzędziem porządkowania świata.
Focault pisze o trzech przyczynach starożytnej praktyki redagowania hypomneumaty, czyli budowania swojej osoby poprzez gromadzenie osobistych zapisków: ograniczeniach związanych z połączenia pisania i czytania, wyborze elementów niejednorodnych oraz przyswojeniu zapisków w sobie. Jak odnieść to do współczesnego rozumienia gromadzenia notatek?
Czytanie i pisanie
Lektura bez notowania nie pozostawia po sobie trwałego śladu. Dlatego notowanie jako praktyka towarzysząca czytaniu (rozumianemu szeroko, nie tylko jako czytanie tekstu) stanowi istotny element w powtrzymaniu nas przed czytaniem wszystkiego i przede wszystkim przed czytaniem bezrefleksyjnym (nie odnoszę się tutaj do praktyki czytania dla przyjemności, które też jest ważne i potrzebne, jednak nie o to tutaj chodzi).
Oczywiście należy czytać, ale należy robić to rozważnie, świadomie, a przy tym gromadzić swoje przemyślenia, mogące nam posłużyć w przyszłości jako odniesienie do tego, co wiemy i czego się dowiedzieliśmy.
Taką postawę najczęściej obserwuje się w przypadku zaleceń prowadzenia notesów znanych jako commonplace book, które opisuje się jako zbiory cytatów, wypisów, przemyśleń i tak dalej.
Chodzi tutaj o to, że notowanie podczas czytania nakłada na nas pewne ograniczenia. Są to jednak ograniczenia konieczne dla tego ćwiczenia intelektualnego. Są jak dodatkowe obciążenie podczas podnoszenia ciężarów, które pozwala wzmocnić siłę mięśni.
Notowanie podczas czytania pozwala stworzyć punkty odniesienia, które staną się przydatne podczas próby zrozumienia szerszej prespektywy, która wyłoni się z wielu lektur i wielu notatek. I tutaj pojawia się druga przyczyna dla praktyki notowania.
Informacje z różnych źródeł
Notatki stanowią materiał pochodzący z różnych źródeł, ponieważ przyswajamy wiedzę i gromadzimy informacje między innymi czytając książki, artykuły prasowe, artykuły internetowe, słuchając podcastów, oglądając nagrań na YouTube, czy też uczestnicząc w spotkaniach, webinarach i tak dalej i tak dalej.
źródeł jest wiele, ich form również jest mnóstwo. Notatki powstają więc na podstawie różnych informacji. Jednak dzięki temu, że zapisujemy je w określony dla siebie sposób, możemy nimi operować, dostrzegać je w szerszej prespektywie, łączyć ze sobą, dostrzegać relacje między nimi.
Często akcentuje się to w odniesieniu do praktyk notowania metodą zettelkasten, a także cyfrowych form notowania opierających się na tworzeniu linków i wyświetlaniu ich w postaci grafu. Właściwie łączenie informacji z różnych źródeł czy dyscyplin, odkrywaniu nieoczywistych połączeń, wydaje się kluczowe w przypadku gromadzenia wiedzy.
Foucault pisze również o różnorodności źródła i przeznaczenia, co należy rozumieć tak, że zapisany cytat z lektury pewnej książki zawiera pewną prawdę, jakąś informację, którą postanowiłem zachować, a następnie może mi się to przydać zupełnie w innym kontekście, w okolicznościach, które wykraczają poza kontekst źródła.
Użyteczność notatki polega tutaj na tym, że na przykład cytat, czy moje zapiski na jego podstawie, dotyczące opisu sposobu poradzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby przez starożytnego filozofa, mogą stać się pomocne w chwili, gdy spróbuję pocieszyć przyjaciela, który właśnie stracił bliską sobie osobę. Czy też mogę, czytając u Foucaulta o tym, jak Atanazy Wielki podchodzi do pisania jako praktyki duchowej oczyszczającej sumienie, wykorzystać to jako podstawę do przedstawienia pisania jako praktyki pozwalającej odnaleźć się w zagmatwanym świecie pełnym fałszywych informacji rozpowszechnianych w internecie.
Przyswojenie połączonych informacji
I tutaj mamy trzeci element, wynikający z poprzedniego, a mianowicie przyswojenie zebranych i połączonych informacji. Przyswojenie polega tu nie tyle na zrozumieniu, nauczeniu się, ile na zbudowaniu siebie samego, swojej tożsamości, czy też — chcąc posłużyć się modniejszym terminem — dyskursu.
Samo notowanie to jeszcze nie wszystko. Czytając, zbieramy informacje. Na etapie notowania dostrzegamy pewne relacje. Pisanie na podstawie notatek pozwala to uporządkować, opisać, przemyśleć, przyswoić właśnie. Jak chociażby dzieje się to teraz, w chwili, w której piszę ten tekst.
Piszę go w oparciu o to, czego się dowiedziałem podczas lektury tekstu Foucaulta i innych tekstów, na jakie przy tej okazji trafiłem, piszę w oparciu o notatki, jakie wtedy zgromadziłem, oraz w oparciu o to, co już wiem i jakie są moje przemyślenia. Pisząc, ćwiczę więc myślenie na ten temat, za każdym razem bardziej rozumiejąc to, co opisuję.
Co więcej, pisanie ma tutaj wymiar sprawczy w tym sensie, że wpływa na to, jak postępuję. Nie tylko na moje przemyślenia, na argumentację, jaką stosuję, lecz również na to, jak notuję i jak piszę, jak będę postępował w przyszłości. Jest to proces wymagający wysiłku, ciągłego działania, jest to praca, która przyniesie kiedyś owoce.
Na koniec warto więc zwrócić uwagę pewien powtarzający się problem. Otóż w przypadku wielu porad na temat notowania, zwłaszcza przy wykorzystaniu narzędzi cyfrowych, sugeruje się, aby notowanie było proste, łatwe, przyjemne, właściwie pozbawione wysiłku, aby pisanie było sprawne, niemal niewyczerpujące i mało wymagające.
Według mnie nie do końca tak powinno to wyglądać. Jeśli zgodzimy się z opisanym przez Foucaulta podejściem, to notowanie i pisanie jest wymagającym wysiłku ćwiczeniem. Zatem to zrozumiałe, że wymaga pracy. Ta z kolei nie powinna być całkowicie wygodna, ponieważ nie kształtuje wtedy naszego charakteru, nie kształtuje nas i nie pozostawia śladu pamięci, a o jego pozostawienie chyba chodziło starożytnym, a co właśnie w swoim tekście opisywał Foucault.
Pisanie stanowi intelektualne ćwiczenie, formujące naszą tożsamość, a więc wiedzę nie tylko o otaczającym nas świecie i innych ludziach, ale przede wszystkim o nas samych. O tym pisze właśnie Michel Foucault, przedstawiając praktykę pisania w filozofii antycznej i wczesnochrześcijańskiej tradycji duchowej.
Dokładniej rzecz ujmując, artykuł Foucaulta - we francuskim oryginale zatytułowany L'écriture de soi (1983), przełożony na język angielski jako Self Writing, a w polskim piśmiennictwie znany w przykładzie Michała Pawła Markowskiego jako Sobąpisanie (1999) - jest właściwie przedstawieniem starożytnego podjeścia do pisania, wyrosłego z praktyk filozofii grecko-rzymskiej, przede wszystkim z okresu cesarstwa rzymskiego (Foucault obszernie cytuje Listy moralne Seneki Młodszego), oraz jego wpływu na wczesnochrześcijańską tradycję piśmiennictwa duchowego (zasygnalizownej w postaci Żywotu św. Antoniego autorstwa Atanazego Wielkiego).
Autor zresztą już na samym początku zaznacza, że tekst stanowi część większego namysłu nad czymś, co nazywa „sztukami samego siebie”, czyli estetyką istnienia i rządzeniem sobą i innymi w kulturze grecko-rzymskiej dwóch pierwszych wieków cesarstwa. Sądzę, że to z kolei - wpisując w szerszy kontekst - można przedstawić jako namysł nad poznaniem samego siebie, co zaś wynika z troski o siebie, a to wpisuje się w omawiane przez Foucaulta pojęcie kultury siebie [Foucault 1995: 440].
Obok tego zresztą Foucault pisze jeszcze o potrzebie, czy nawet konieczności pracy nad własnym myśleniem (i tu sądzę, że spokojnie można dodać: pracy wykonanej poprzez pisanie, choć autor wprost tego nie zaznacza), o czym dokładniej traktuje właśnie cytowany i omawiany tutaj artykuł.
Moją lekturę tego tekstu sprowokowało pytania o charakter formy notowania poznanej przeze mnie pod terminem hypomnema (notabene anglojęzyczne hasło w Wikipedii jest bardzo kiepsko zredagowane), a przez Foucaulta określanej jako - podaję za tłumaczeniem Markowskiego - hypomneumata.
Początkowo sądziłem, że tekst dotyka kwestii gromadzenia wiedzy, czyli prowadzenia osobistych zapisków. Jednakże francuski filozof pisze w swoim tekście o dwóch formach pisania w kontekście tradycji antycznej - to znaczy o hypomneumatach i listach, czyli notatkach osobistych i korespondencji, co można sprowadzić do jednego pojęcia - pisarstwa osobistego, czy też komunikacji w dwóch aspektach: wewnętrznej komunikacji samego z sobą i tylko wobec siebie (w formie osobistych zapisków) oraz zewnętrznej komunikacji samego z sobą, ale w spotkaniu z innym, wobec kogoś innego (w formie listu skierowanego do określonego adresata).
Bez względu jednak na rozróżnienie obu terminów, cel pisania jest ten sam - poznanie siebie samego, czyli samopoznanie, z czego właśnie bierze się tytuł tekstu, który dokładniej Markowski [Foucault 1999: 303] przedstawia następująco (cytuję cały przypis):
W oryginale: l’ecriture de soi, czego, w przeciwieństwie na przykład do le souci de soi (troska o siebie) czy recit de soi (opowieść o sobie), nie sposób jednoznacznie przetłumaczyć, choć w języku francuskim brzmi to całkiem zwyczajnie. Pisanie sobą? Pisanie siebie? Pisanie o sobie? Oczywiście wszystko to i jeszcze coś ponadto. Ostatecznie wybrałem formę najbardziej ryzykowną, choć zakorzenioną w polszczyźnie dzięki Stachurowemu życiopisaniu, świadom tego, że żadna z propozycji nie pozostanie bez komentarzy. Amerykanie, tłumacząc ten tytuł, napisali Self-Writing.
Pismo stanowi więc ćwiczenie ducha, trening ascetyczny, sztukę życia [Foucault 1999: 205], medytację, praktykę troski o siebie, swój intelekt i swoją duszę. Z kolei posiadając swój sprawczy charakter, pismo stanowi przekształcenie „wypowiedzi uznanej za prawdziwą w racjonalny fundament działania” lub też „prawdy w ethos” [Foucault 1999: 306], lub jeszcze - ujmując to innymi słowami - upodmiotowienie wypowiedzi [Foucault 1999: 307], a nawet upodmiotowienie człowieka [Bińczyk 2000: 94].
Ewa Bińczyk zresztą komentując tę kwestię, odnosząc się dodatkowo do Historii seksualności autorstwa Foucaulta, pisze jeszcze, że pisanie, jako Praktyki Siebie, to „wytwarzanie relacji władzy w stosunku do siebie samego” [Bińczyk 2000: 95], a więc też pracy nad własnym myśleniem i to pracy rozumianej jako - już za francuskim filozofem - „forma ustawicznego filtrowania wyobrażeń - ich egzaminowania, kontroli i sortowania” [Foucault 1995: 440].
Mimo tego, iż wspomniałem o tym, że Foucault pisze o dwóch rodzajach pisania, to jednak w jego tekście uwidaczniają się trzy podejścia: 1) duchowa walka o czyste sumienie, obecna w tradycji chrześcijańskiej; 2) epistolarna opowieść o sobie samym, w której spotyka się spojrzenie na siebie samego, ale zarówno własne, czyli tego, kto pisze, jak i cudze, czyli tego kto czyta; 3) notowanie i budowanie własnej osoby na podstawie tego, co wiemy i czego się dowiadujemy, a więc tym samym ćwiczenie myślenia.
Foucault pisze również o trzech przyczynach praktyki zbudowania samego siebie poprzez redagowanie hypomneumaty [Foucault 1999: 308-311].
Skutki ograniczenia, związanego z połączeniem pisania i czytania — pisanie i czytanie powinno iść w parze, pisanie jako sposób gromadzenia efektów lektury jest ćwiczeniem rozumu, pozwala odnaleźć się w labiryncie myśli, ustalić trwałe punkty odniesienia, stworzyć „przeszłość”, do której można się odwołać.
Uregulowana praktyka rozmaitości wpływająca na wybór — pisanie jest wyborem elementów niejednorodnych, pochodzących z różnych źródeł, zachowane notatki posiadają swoją wewnętrzną prawdę, a zarazem są użyteczne w różnych okolicznościach (a te mogą nie mieć związku ze źródłem), to znaczy, że użyteczność pisma objawia się w niejednorodności źródła i przeznaczenia.
Przyswojenie, czyli ujednolicenie — połączenie elementów niejednorodnych odbywa się w człowieku jako rezultat praktyki pisania, które staje się w piszącym podstawą racjonalnego działania, pisanie ma charakter tożsamościowy, to w nim odbywa się i w nim przebiega tworzenie naszej osoby.
Istotą hypomneumatów jest więc odwołanie do autorytetu, do tradycji, do tego, co już znane. To z kolei ma stanowić pretekst, czy też środek, do wglądu w głąb siebie, ponieważ zbiór tych niejednorodnych notatek — które zbierają się i kondensują we mnie — tworzą mnie, moje doświadczenie, dają coś nowego i stanowią punkt odniesienia do dalszych rozmyślań.
Podsumowując, wobec tak zaprezentowanego problemu pisania, bez względu na przyjętą praktykę i formę prowadzenia osobistych zapisków, pisanie samo w sobie jest działaniem zmierzającym do kształtowania człowieka, jego charakteru i tożsamości oraz ćwiczeniem intelektu, a nawet ducha.
Myślę więc, że pisanie, czy szerzej - formułowanie wypowiedzi, co może odbywać się również na drodze dyskusji ustnej, powinniśmy traktować jako konieczny element życia intelektualnego i społecznego, jako nieodłączny element wymiany doświadczeń, komunikacji oraz wzmacniania takich umiejętności, jak krytyczne myślenie, trzeźwe spojrzenie na świat oraz odpowiedzialne funkcjonowanie wśród innych.
Czym dieta i aktywność fizyczna jest dla naszego ciała, tym gromadzenie wiedzy i pisanie jest dla naszego rozumu. I tego uczą nas już starożytni filozofowie, a co przeglądowo przedstawia Foucault, a za nim ja tutaj.
Czasopismo „Przegląd Kulturoznawczy” ogłosiło nabór tekstów poświęconych sztuce cyfrowej, a w szczególności aspektowi archiwizacji i popularyzacji tejże, w kontekście dynamicznych przemian technologiczno-kulturowych oraz zjawiska śmierci cyfrowej.
Zagadnienie jest ciekawe, zjawisko wymaga naświetlenia i z pewnością mamy tu wiele problemów do zdefiniowania oraz rozwiązania. Mnie jednak zaciekawiło tutaj co innego — coś, co już od dłuższego czasu powraca w mojej refleksji na temat kultury cyfrowej w ogóle i literatury elektronicznej w szczególności.
Zacznę jednak od treści ogłoszenia, które zwraca szczególną uwagę na kwestię śmierci cyfrowej i zjawiska wypadania utworów cyfrowych z obiegu (zakładając, że kiedykolwiek w nim się znalazły), wynikających z niestabilności platform i systemów oraz przyśpieszenia technologicznego: „kolejne dzieła e-literackie, ale wszelkie prace interaktywne, projekty multimedialne giną na naszych oczach, z dnia na dzień stając się niedostępnymi dla kolejnych pokoleń odbiorców”.
W ogłoszeniu znajdziemy tym samym potrzebę „zwrócenia się ku kategorii archiwum i przyjrzenia się jej w nowym pejzażu medialnym”, która tym samym przedstawia obszar, po którym mają poruszać się autorzy zgłaszanych tekstów, czyli obszarze „pytań o to, czy mierzenie się z archiwizowaniem najnowszych przejawów sztuki cyfrowej redefiniuje podejście do archiwizowania i dokumentacji wcześniejszych form medialnych”.
Z założenia przygotowywany numer czasopisma ma stać się „namysłem nad archiwizacją sztuki cyfrowej wszelkiego rodzaju”, co obejmuje nie tylko zachowywanie i dokumentację samych przykładów kultury cyfrowej, czyli utworów cyfrowych, a nawet form hybrydycznych, niejednorodnych, lecz także elementów obiegu kultury cyfrowej, a więc chociażby działań popularyzujących tę dziedzinę, np. festiwali.
I tutaj obudziła się moja ciekawość, podszyta nieco ironią.
Oczywiście istotne jest zwrócenie uwagi na to, że sporo przykładów literatury elektronicznej i sztuki cyfrowej wypada z obiegu i przestaje funkcjonować w środowisku cyfrowym, czy to lokalnym czy sieciowym. Moje pytanie na marginesie brzmi jednak, ile z takowych przykładów w ogóle miało szansę wejść do jakiegokolwiek obiegu? Ile z utworów cyfrowych nie doczekało się odkrycia, a co dopiero większego omówienia i dokumentacji? I dlaczego tak się dzieje?
Może dlatego, że nie ma mediów, które popularyzowałyby tego rodzaju działalność na bieżąco? A może są, tylko one same padają ofiarą problemu, na który zwraca się uwagę w ogłoszeniu? Może środowisko samo w sobie nie jest wystarczająco sprawnie zorganizowane, aby obieg informacji był w ogóle, a jeśli już, to, aby był płynny oraz przyczyniał się do tego, że to co warte odnotowania jest odnotowane, a to co warte zachowania jest zachowane?
Niech przykładem będzie samo to ogłoszenie. Trafiłem na nie na Facebooku, zamkniętej platformie społecznościowej, do której, aby mieć dostęp do treści, należy założyć na nim konto. Ponadto działanie systemu rekomendacji treści na tej platrofmie nie daje żadnej gwarancji, że treści z obserwowanego profilu dotrą do nas w odpowiednim momencie.
Sam o poście „Przeglądu Kulturoznawczego” dowiedziałem się 8 sierpnia 2024, sam post został opublikowany 5 sierpnia. 3 dni w przypadku takiego ogłoszenia to nic takiego, na szczęście, właściwie nie to jest moim zarzutem, choć nie uważam Facebooka i żadnego innego medium społecznościowego za wartościowe źródło rozpowszechniania informacji (czy zapomnieliśmy już o tym, jak wspaniałe są strony internetowe?).
Postanowiłem sprawdzić, czy na stronie internetowej „Przeglądu” znajdę informację na temat naboru tekstów. Adres podany w sekcji informacje https://culturalstudiesreview.eu/about odnosi do nieistniejącej strony. Może to zwykły ludzki błąd, a może już pierwsza ofiara cyfrowej śmierci.
Postanowiłem więc skorzystać z wyszukiwarki internetowej. Ta podpowiedziała mi, że stronę czasopisma znajdę na portalu czasopism naukowych ejournals.eu, dokładnie pod adresem https://ejournals.eu/czasopismo/przeglad-kulturoznawczy/, do którego też odwołuje strona wydawcy, czyli Instytutu Sztuk Audiowizualnych Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Co ciekawe, w sekcji aktualności, ostatnie konkretne ogłoszenie z naborem tekstów do czasopisma pochodzi z października 2023 roku, zatem nie dotyczy tego aktualnego.
Postanowiłem więc ponowić wyszukiwanie w wyszukiwarce (choć nie korzystam z Google, to wybrałem właśnie ją, aby uprawdopodobnić wyszukiwanie przez przeciętnego użytkownika) z pytaniem o samo ogłoszenie, jednak fraza „call for papers sztuka cyfrowa: archiwa, pionierzy, popularyzacja” nie zwróciła satysfakcjonujących wyników. Ponowiona kwerenda z samą frazą „call for papers sztuka cyfrowa” również nie przyniosła zadowalającego efektu.
I już tutaj powstaje moje pierwsze pytanie: jak możemy mówić o skutecznym obiegu kultury cyfrowej, skoro trudno mówić o skutecznym obiegu informacji o niej samej? Jeśli sygnalizujący śmierć cyfrową sami są wpół żywi i wpół martwi, to czy są w stanie ożywić ledwo dychające środowisko?
Idąc dalej, postanowiłem sprawdzić jeszcze parę innych miejsc, które służą mi za źródła informacji tego, co dzieje się w polu kultury cyfrowej (choć muszę przyznać, że już nie śledzę tego tak, jak kiedyś i na pewno nie znam wszystkiego).
Chodzi mi mianowicie o takie miejsca jak:
poznańskie Centrum Badań nad Literaturą Elektroniczną
Nie ukrywam, nie byłem optymistycznie nastawiony i nie spodziewałem się, że akurat tam znajdę cokolwiek na omawiany temat. Być może to się zmieni w najbliższym czasie, jednak w chwili, w której pracuję nad tym wpisem, nie znajdziemy informacji o naborze tekstów od „Przeglądu Kulturoznawczego” we wspomnianych miejscach.
Jednak ktoś może zapytać, dlaczego w ogóle o tym wspominam i w tym nieco kpiarskim tonie to punktuję? Otóż zwracam tym samym uwagę na to, że środowisko, któremu zależy na zachowaniu sztuki cyfrowej i literatury elektronicznej samo nie potrafi zadbać o swoją obecność w środowisku cyfrowym i o sprawny obieg informacji na tematy, które porusza, a które właśnie dotyczą — o ironio! — środowiska cyfrowego.
Nie dopatruję się w tym niczyjej niekompetencji, nie zrozummy się źle, po prostu to bardzo dobita autodiagnoza. Sam staram się trzymać rękę na pulsie i wspominać raz po raz o czymś, co przykuje moją uwagę. Niestety nie na wszystko znajduję czas, nie o wszystkim mam ochotę pisać (jak na przykład o niedawnej konferencji Electronic Literature Organization, mimo że było tam parę interesujących mnie prezentacji, a która - co zabawne - również dotyczyła kwestii dostępności literatury elektronicznej, co tylko potwierdza wagę problemu).
Rzecz w tym, że nie działam w środowisku naukowym, nie jestem opłacanym pracownikiem akademii, dotowanym uczestnikiem projektu badawczego, ani nawet woluntarystycznym współpracownikiem wydawnictwa czy redakcji jakiegokolwiek tytułu.
Nie chciałbym też, aby to brzmiało jak próżny głos pełen pretensji - choć może część z uwag jest jak najbardziej zasłużona. Po prostu żal mi tego, że wiele inicjatyw czy projektów umiera, nawet nie zdążywszy zaistnieć gdzieś, gdzie mogłyby choć na chwilę pojawić się nawet w wąskim gronie osób zainteresowanych.
Dla przykładu podam wystawę literatury generatywnej studentów Uniwersytetu Łódzkiego, o której pisałem w czerwcu tego roku. Powstaje pytanie, czy stworzone wówczas utwory zostały udostępnione tylko stacjonarnie, czy może jednak zostały gdzieś opublikowane, zachowane dla innych?
Inny przykład: niedawno udostępnione na profilu facebookowym UBU Labu utwory cyforwe zrealizowane w ramach zajęć akademickich, których lektury postarałem się częściowo zarejestrować na swoim kanale na YouTube. Moje pytanie brzmi, czy gdzieś indziej znajdziemy informacje o tych utworach? Czy ktoś zajął się ich archiwizacją, dokumentacją, lub chociażby skomentowaniem?
Pewnie podobnych przykładów jest więcej. Chodzi mi tu jedynie o pewien symptom. Muszę jednak od razu przyznać, że chociażby inne, nie tylko studenckie działania, opublikowane w magazynie Techsty w numerach z 2020 i 2022 roku, znajdują się w jego zasobach, zatem nie jest tak fatalnie, jak to może przedstawiam. Zastanawiam się tylko, czy o tych utworach możemy dowiedzieć się tylko w magazynie Techsty?
A może wszystkie wspomniane przykłady znajdą swoje miejsce w Archiwum polskiej literatury cyfrowej, które jak do tej pory, zdaje się, zawiera tylko określony zasób? Pytaniem retorycznym jest to, czy wspomniane przykłady zostały zgłoszone do centralnych baz danych takich jak CELL lub ELMCIP...
To są tylko moje luźne pytania i refleksje, sprowokowane naborem tekstów do „Przeglądu Kulturoznawczego”. Być może ktoś z naukowców, dysponujący lepszym aparatem naukowym i zapleczem badawczym podejmie się próby metaanalizy i przyjrzenia temu, ile samo środowisko popularyzatorów kultury cyfrowej robi w kwestii popularyzacji rzeczonej kultury.
Pojedyncze jednostki niewiele mogą zdziałać, środowisko za to nie wydaje się być zawiązane, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że jest poróżnione i rozproszone, a może nawet nie ma go wcale i istnieją tylko ciasne grona, raczej towarzyskie, skupione wokół jednostek akademickich...
Czasopismo naukowe „Przegląd Kulturoznawczy” ogłosił właśnie nabór tekstów poświęconych sztuce cyfrowej, a w szczególności zagadnieniom jej archiwizacji, dokumentacji i popularyzacji. Poniżej umieszczam dla zainteresowanych pełną treść ogłoszenia (jedynie podzieliłem tekst na akapity dla ułatwienia lektury oraz wyszególniłem listy).
„Przegląd Kulturoznawczy”. Call for papers: Sztuka cyfrowa: archiwa, pionierzy, popularyzacja
Ogłaszamy nasze nowe call for papers - na pierwszy numer w 2025 roku! 🙂 Pod redakcją Moniki Górskiej-Olesińskiej i Agnieszki Przybyszewskiej. Na teksty czekamy do 15.10.2024 roku i prosimy je przesyłam na adres redakcji: przeglad.kulturoznawczy@uj.edu.pl. Zapraszamy do nadsyłania!
Sztuka cyfrowa: archiwa, pionierzy, popularyzacja
Przekonując o konieczności podjęcia prac nad Digital Fiction Curios, VR-owym archiwum dzieł e-literackich stworzonych we Flashu, Alice Bell argumentowała: „Wyobraź sobie, jak by to było, gdybyśmy nie mogli zarchiwizować utworów Szekspira albo Dickensa, albo Mary Shelley. Stracilibyśmy te dzieła. Nie chcielibyśmy ich stracić. Nie chcemy też stracić tych digitalnych opowieści”.
Niestabilność platform i systemów oraz coraz szybsze „starzenie się” sprzętów umożliwiających odbiór dzieł cyfrowych nieustannie powodują, że nie tylko kolejne dzieła e-literackie, ale wszelkie prace interaktywne, projekty multimedialne giną na naszych oczach, z dnia na dzień stając się niedostępnymi dla kolejnych pokoleń odbiorców.
W bazie ELMCIP Electronic Literature Knowledge Database istnieje nawet rozrastająca się (!) kolekcja dzieł-widm, które poznać można już jedynie z opisów – prac, które „padły ofiarą nietrwałości narzędzi” (Collection of E-Lit Works Affected by „The Lability of the Device”), zwana też „kolekcją mutantów” (Collection of Mutant Electronic Literature). Takie dzieła-widma mogą stać się plagą nie tylko e-literatury, ale sztuki cyfrowej w ogóle.
Obecne przyspieszenie technologiczne skłania humanistykę do kolejnego w XXI wieku zwrócenia się ku kategorii archiwum i przyjrzenia się jej w nowym pejzażu medialnym. Czy zalecane sposoby dokumentacji oraz definicje pojęć takich jak archiwum, repozytorium, egzemplarz archiwalny wymagają korekt? Czy przekład międzyplatformowy mógłby, a może wręcz powinien, być rozumiany jako strategia dokumentacji?
Choć nasze pytania zrodziły się z dyskusji wokół literatury elektronicznej, wątpliwości, które mamy dotyczą całego spektrum sztuki cyfrowej, a nawet nie tylko jej. Dlatego, zapraszamy do refleksji w możliwie najszerszej perspektywie, a nawet do postawienia pytań o to, czy mierzenie się z archiwizowaniem najnowszych przejawów sztuki cyfrowej redefiniuje podejście do archiwizowania i dokumentacji wcześniejszych form medialnych (np. radia, telewizji, teatru, sztuki wideo)?
Pragniemy, by numer stał się platformą wymiany doświadczeń, przestrzenią zbierającą różnorodne głosy praktyków, teoretyków oraz artystów. Proponujemy namysł nad archiwizacją sztuki cyfrowej wszelkiego rodzaju, także wielopostaciową, hybrydyczną, zawierającą analogowe komponenty, która wymaga zastosowania odmiennych od najbardziej klasycznych strategii dokumentacji. Interesują nas studia przypadków, artykuły przekrojowe, propozycje metodologiczne, głosy samych artystów.
Czekamy na artykuły poświęcone m.in.:
case studies poszczególnych inicjatyw archiwizacyjnych
historii polskich i światowych archiwów, festiwali i wystaw
twórczości pionierów sztuki cyfrowej, ze szczególnym uwzględnieniem dotąd nieomawianych prac (często niedostępnych), także w kontekście prób ustalania kanonu sztuki cyfrowej, który winien podlec archiwizacji
charakterystyce historii przemian kategorii archiwum, ewolucji strategii archiwizacji czy definiowaniu kategorii pionierskości w kontekście sztuki cyfrowej
propozycjom metodologicznym (w tym postulatom dotyczących strategii archiwizacji zjawisk takich jak np. gry czy performanse/spektakle o hybrydowym charakterze)
potrzebie i sposobom skutecznego łączenia archiwizacji z popularyzacją, zatem m.in. obecnym tendencjom w sposobach przygotowywaniu wystaw, festiwali czy - najogólniej - upowszechnianiu kanonu uczynionego platformowo/medialnie/technologicznie dostępnym
etnografii i autoetnografii archiwum, stosunkowi samych artystów do potrzeby archiwizacji swojego dorobku
społecznemu znaczeniu archiwum sztuki cyfrowej
Bibliografia:
Clark Lynda, Rossi Guiulia Carla, Wisdom, Stella. Archiving Interactive Narratives at the British Library. In A.-G. Bosser, D. E. Millard, & C. Hargood (eds.), Interactive Storytelling - 13th International Conference on Interactive Digital Storytelling, ICIDS 2020, Proceedings (pp. 300-313). (Lecture Notes in Computer Science; Vol. 12497).
Grau, Olivier, Janina Hoht, and Eveline Vandl-Vogt (eds.). Digital Art Through the Looking Glass: New strategies for archiving, collecting and preserving in Digital Humanities, Edition Donau-Universität, Krems 2019.
Kluszczyński Ryszard W., Dzieło sztuki w epoce sieciowej prezentacji, “Czas Kultury”3 (2021), s. 179-191.
Montfort, Nick, and Noah Wardrip-Fruin. Acid-Free Bits: Recommendations for Long-Lasting Electronic Literature.14 June 2004. The Electronic Literature Organization. https://eliterature.org/pad/afb.html (dostęp:16.07.2024).
Rossi, Giulia Carla, Wisdom Stella, Enhanced Curation and Ensuring a Post-Exhibition Legacy for the British Library’s Electronic Literature Collection (2024), w: ELO (Un)linked 2024, 13. https://stars.library.ucf.edu/.../hypertextsa.../schedule/13 (dostęp:16.07.2024).
Rossi, Giulia Carla, The Digital Archivist: the Role of Digital Nostalgia Aesthetics in a Digital Preservation Game, “The International Journal of Creative Media Research”, Issue 10, July 2023.
Angello, Aaron. To Archive or Not to Archive: The Resistant Potential of Digital Poetry, “Text Matters”, 5/2015.
Grigar Dene, Moulthrop Stuart, Traversals. The Use of Preservation for Early Electronic Writing, MIT Press 2017.
Grigar, Dene, Pisarski Mariusz, The Challenges of Born-Digital Fiction: Editions, Translations, and Emulations, Cambridge University Press, Cambridge 2024.
Digital Fiction Curios Preview Night [documentation], https://vimeo.com/384415417 (dostęp:16.07.2024)
Ostatnio korzystanie z pakietu biurowego Libre Office na macOS stanowiło dla mnie męczące doświadczenie. Operowanie na prostym arkuszu kalkulacyjnym nie szło sprawnie, ponieważ nawigacja po dokumencie była toporna. Postanowiłem sprawdzić inny program - Only Office.
Na wybranym arkuszu kalkulacyjnym zauważyłem, że plik 29 KB umieszczony na iCloud Drive zużywa około 60 MB pamięci RAM w programie Only Office, a ten sam plik w Libre Office zużywa około 407 MB - różnia jest więc zauważalna. Po zamknięciu pliku i pozostawieniu obu programów z ekranem wyświetlającym ostatnie używane pliki zużycie pamięci wygląda następująco: Only Office ok. 60 MB, a Libre Office ok. 380 MB.
Szybkość działania programu Only Office jest od razu widoczna, arkusz szybciej się przewija (co może wydawać się dziwne, ale naprawdę w Libre Office dokumenty przewijały się wolno), do tego Only Office ma przyjemny nowoczesny interfejs, wydaje się sprawniej działać i lepiej wyświetlać pliki. Pierwsze wrażenia są obiecujące, wygląda na to, że to lepszy i szybszy program. Zobaczymy, co dalej.
We wtorek 2024-07-23 na Hacker News pojawił się link do wpisu blogowego Larsa Christiana, który zadaje w nim pytanie o to, czy ludzie w rzeczywistości, w realnym życiu, wiedzą, że masz bloga. Dla mnie stało się to pretekstem do zadania pytania w ogóle o to, czy ludzie nadal blogują i jak wygląda sytuacja osobistych stron internetowych.
I tak bacardi55 zastanawia się nie tylko na tym, jak wygląda to w jego przypadku, ale również jak podchodzą do tego inni blogerzy. To znaczy, jak ludzie patrzą na swoje blogi i strony autorskie, czym one dla nich są oraz jak to ma się do kontaktów z innymi ludźmi w rzeczywistości.
Dodatkowo stwierdza jeszcze, na podstawie swoich doświadczeń i obserwacji, że przeglądanie stron internetowych w celu wyszukiwania czegokolwiek nie jest już popularne, przede wszystkim dlatego, że ludzie spędzają czas głównie na portalach społecznościowych.
Christian odpowiadając na ten wpis, poza stwierdzeniem, że jego strony w prawdziwym życiu nie zna wiele osób, pisze coś innego. Mianowicie dodaje, że sieć niezależnych, małych stron, czyli osobistych stron internetowych, tworzonych przez ludzi, którzy robią to wedle uznania, jest dla niego ciągłym źródłem inspiracji.
Rendle odpowiada na obawy dotyczące publicznego charakteru stron internetowych. Możemy bowiem zadać pytanie, jak poradzić sobie z poczuciem, że wystawiamy się na publiczny odbiór, że strona internetowa, czy blog, który tworzymy, mogą zawierać treści źle widziane, na przykład przez innych ludzi, czy naszych obecnych lub potencjalnych pracodawców?
Odpowiedzią Robina jest stwierdzenie: jesteś poematem a nie programem. Nie do końca wiem, jak rozumieć to sformułowanie, jednak z jego wpisu wynika, że chodziło mu o to, że jesteśmy kim jesteśmy i nie musimy być doskonali, czy perfekcyjnie przedstawiać siebie, jakbyśmy byli produktem na sprzedaż.
Można to więc podsumować tak: osobista strona internetowa nie jest produktem ani wizytówką biznesową, tylko miejscem, w którym wyrażamy siebie, dlatego może być nieco inna, nawet dziwna, ponieważ ma charakter, nierzadko przecież charakter, który wyraża nasz charakter. Dlatego można pozwolić sobie na to, aby tworzyć stronę internetową tak, jak zechcemy i w kierunku, jaki wydaje się nam słuszny.
I tu właśnie pojawia się słowo kluczowe, czyli charakter. Sieć osobistych stron internetowych i blogów ma swój charakter, wyraża kogoś i to niemal w każdym aspekcie, od estetyki po przekonania. Z kolei profile w mediach społecznościowych, monetyzowane i dyktowane systemem rekomendacji treści, czyli osławionym algorytmem, są pozbawione tego charakteru, są mdłe i nudne, ponieważ ostatecznie wszystkie okazują się takie same.
Podsumowując więc przywołane wpisy, przedstawia się to tak, że bacardi55 pisze o tym, że przeglądanie stron internetowych nie jest popularne, ludzie spędzają czas na platformach społecznościowych, na co christian odpowiada i dodaje, że osobiste strony internetowe są bardziej inspirujące, niż profile w mediach społecznościowych, z kolei przywoływany przez niego rendle pisze o tym, że warto tworzyć osobiste strony internetowe, nawet jeśli wydają się dziwne, dlatego, że mają swój charakter.
Z kolei wracając do mojego pytania o to, czy ludzie nadal blogują i jak wygląda sytuacja osobistych stron internetowych, to odnoszę wrażenie, że trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Z jednej strony może rzeczywiście to coś rzadkiego i niemodnego, choć z drugiej strony trafiam na przykłady, które przekonują do tego, że jednak kultura prowadczenia osobistej strony internetowej ma się dobrze, tylko jej na co dzień nie widać. Zatem być może problem nie tkwi w tym, że mało kto tworzy blogi czy strony, tylko mało kto ma ochotę je czytać i aktywnie brać udział w ich życiu.
Próbując zrozumieć, na jakich podstawowych rozwiązaniach opiera się program do gromadzenia i przetwarzania wiedzy Obsidian (czyli na formatowaniu Markdown, YAML i łączeniu plików wikilinkami), zadałem sobie pytanie, skąd w ogóle wzięły się tak zwane wikilinki i kiedy to było?
Jak się okazało, odpowiedź nie była taka oczywista i prosta do znalezienia. Wikilinki to wcale nie jest wynalazek Wikipedii, choć wiąże się z nią dość istotnie. Po długich poszukiwaniach stwierdziłem, że należy się wyjaśnienie i odnotowanie tego wszystkiego, aby mogło posłużyć w przyszłości, może także komuś jeszcze.
Zacznę od tego, że nazwa wikilinków słusznie odwołuje się do technologii wiki — i tutaj Wikipedia odgrywa rolę pośrednią. Otóż wiki to forma hipertekstu, a tym samym stron internetowych, które są edytowalne i mogą być w łatwy sposób zmieniane przez ich użytkowników [zob. Anderson Jennifer 2011: 44].
W połowie lat 90. ubiegłego wieku, dokładnie 25 marca 1995 roku, Ward Cunningham uruchomił stronę WikiWikiWeb, mającą z założenia umożliwić wymianę myśli pomiędzy programistami.
Strona dała podstawy do stworzenia oprogramowania wiki (nazywanego też silnikami wiki), które stało się elementem napędzającym wiele innych projektów, tak zwanych klonów Wiki, czyli WikiWikiClones, na przykład UseModWiki autorstwa Clifforda Adamsa.
Zanim przejdziemy do tego ostatniego, ponieważ jego osoba jest tu kluczowa, to należy odnotować, że na podstawie UseModeWiki powstała Wikipedia. Szybko jednak inny programista, Magnus Mansko, tworzył MediaWiki, która następnie stała się silnikiem Wikipedii. Oba rozwiązania swój początek wzięły jednak z pomysłu Cunninghama [zob. Anderson Jennifer 2011: 40].
Dlatego można dojść do wniosku, że choć Wikipedia wykorzystuje technologię wiki, to nie każda wiki to Wikipedia, nawet jak ujmuje to sam Cunningham, z kolei Wikipedia to nie Wiki. Wikipedia nie ma charakteru Wiki, jedynie wykorzystuje niektóre z jej mechanizmów, np. możliwość edytowania artykułów przez jej użytkowników.
Co jednak ma to wspólnego z linkami? Otóż pierwotnie wiki wykorzystywała linkowanie przy użyciu odpowiednio zapisanych wyrażeń. Już po zapisie samych nazw można domyślić się, że chodzi o łączenie wyrazów i zapisanie ich w konwencji CamelCase. Tak wyglądały (i wciąż wyglądają w WikiWikiWeb) hiperłącza.
W 2001 roku Clifford Adams doszedł jednak do wniosku, że taki zapis jest nieczytelny i powoduje nierzadkie problemy, np. w przypadku długich linków, ale przede wszystkim jednowyrazowych, np. Demokracja (Democracy). Adams zauważył, że chcąc podlinkować ten wyraz, najpierw sprawdzał, czy ktoś już tego nie zrobił i jeśli tak, to w jaki sposób, gdyż link mógłby wyglądać następująco: DemoKracja (DemoCracy), DemokracjA (DemocracY) lub DeMokracja (DeMocracy). Różne konwencje stosowane przez różne osoby prowadziły do zamieszania.
W efekcie Adams zastosował inne rozwiązanie, jego zdaniem prostsze i czytelnijesze — podwójny nawias kwadratowy, czyli [[]], który ponadto pozwalał na umieszcanie w linku cyfr i znaków dodatkowych. Swoje linki nazwał FreeLinks, czyli wolnymi linkami (wolnymi łączami).
Rozwiązanie przyjęło się i obecnie jest dość powszechnie stosowane w plikach wykorzystujących formatowanie Markdown czy Org.
Na marginesie dodam, że pewną standaryzacją formatowania wiki było wprowadzenie języka Creole, mającego uspójnić różne konwencje stosowane w wiki [zob. Sauer, Smith, Benz 2007].
Zatem, podsumowując, Wiki Linki, nazywane pierwotnie FreeLinks, pojawiły się na początku 2001 roku w Wikipedii, a właściwie w UseModeWiki Clifforda Adamsa, jako odpowiedź na nieczytelne linki CamelCase wykorzystane przez Warda Cunninghama, autora oprogramowania wiki, służące do budowania stron internetowych w stylu Wiki.
Obsidian korzysta więc z trzech rozwiązań, które pojawiły się na długo przed nim — wikilinki 2001, YAML 2001, Markdown 2004. Aktualnie program jest dodatkowo wyposażony w canvas, czyli obszary pozwalające rozmieszczać różne elementy i tworzyć z nich coś na wzór map myśli.
Pojawiła się nowa książka poświęcona metodzie notowania Zettelkasten - A System for Writing. Jej autorem jest Bob Doto, znany w środowisku autor różnych treści na ten temat. Tym razem efektem jego publikacji internetowych i kursów jest książka - dostępna w druku i cyfrowo, jednak tylko w języku angielskim.
Dotychczasowe recenzje są pozytywne i przychylne. Z założenia ma to być podręcznik do notowania metodą Zettelkasten bez względu na wybrane narzędzia oraz przewodnik po tej metodzie jako sposobie na pisanie.
Podtytuł książki brzmi „How an Unconventional Approach to Note-Making Can Help You Capture Ideas, Think Wildly, and Write Constantly - A Zettelkasten Primer”, co brzmi szumnie, a zarazem obiecująco.
Jest w tym pewna tendencja, ponieważ przypomnę, że Scott Scheper swoją książkę zatytułowaną „Antinet Zettelkasten” opatrzył podtytułem „A knowledge system that will turn you into a prolific reader, researcher and writer”. Uwidacznia się więc jakaś potrzeba w tym, aby sprzedawać książki na temat zettelkasten jako niezawodny sposób na myślenie i pisanie.
Jestem więc ciekaw, co kryje w sobie książka doto. Może kiedyś uda mi się ją przejrzeć i przekonać na własne oczy, czy jest warta uwagi.