15 kwietnia 2018

Książka ma cię na oku, czyli książkowe interfejsy

Papierową książkę postrzegamy jako przedmiot statyczny i raczej nieinteraktywny. Pojęcie interfejsu z kolei przypisujemy programom komputerowym czy w ogóle sprzętowi elektronicznemu. Ale jak się okazuje, oba światy można połączyć.

Nawet nie chodzi o to, że łączy się elektronikę z papierową przestrzenią książki. O tym zjawisku i o konkretnych przykładach pisałem już wcześniej przy okazji omawiania projektu artystycznego Papier Machine (choć o jeszcze jednym wspomnę na koniec). Tym razem zwróciłem uwagę na pojawienie się czegoś, co możemy określić mianem interfejsu i jego obecności w drukowanych książkach.

Nie podejmę się tutaj rekonstrukcji pojęcia interfejsu, ponieważ to bardzo złożona i niejednoznaczna sprawa. Być może kiedyś nadejdzie moment, by przyjrzeć się temu bliżej. Jednak najprościej rzecz ujmując, interfejsem możemy nazwać to, co pozwala nam komunikować się pomiędzy dwoma „jednostkami” czy też „stronami” tejże komunikacji (rozumianej jako wymiana informacji) – na przykład między użytkownikiem a komputerem, czytelnikiem a książką. Jest to więc przestrzeń, w której dochodzi do interakcji.

Interfejs może być bardziej fizyczny, może nim być np. klawiatura, mysz komputerowa, ekran dotykowy, utożsamiane z dodatkowymi urządzeniami, czy też bardziej elektroniczny lub metaforyczny, np. okno dialogowe, lista opcji do wyboru, menu, przyciski na ekranie. Dzięki tym elementom możemy niejako „powiedzieć” urządzeniu, co chcemy zrobić lub też, co chcemy, aby urządzenie zrobiło. Zasada działa też w drugą stronę. Urządzenie za pomocą różnych okien, komunikatów, kontrolek czy diod informuje nas o różnych działaniach, dzięki którym wiemy, czy na przykład mamy połączenie z siecią, bateria się nie rozładowuje, czy też, że dane pliki właśnie się drukują lub przesyłają do miejsca docelowego.

Nie chcę jednak wchodzić w szczegóły. Zresztą, nie mam zbyt wyspecjalizowanej wiedzy informatycznej i do całości podchodzę jako samouk i niejako intuicyjnie wskazuję na pewne rozpoznania. W tym kontekście bardziej interesujące jest to, jak możemy „komunikować się” z książką oraz to, jak książka może „komunikować się” z nami.

Sprawa wydaje się prosta i aż nader oczywista, kiedy weźmiemy pod uwagę teksty elektroniczne, czy też te utwory, które funkcjonują w środowisku elektronicznym, np. poezję cybernetyczną czy powieści hipertekstowe. Przede wszystkim dlatego, że nie tyle sam tekst może posiadać interfejs, ile raczej posiada go urządzenie, z którego korzystamy podczas odbioru (nie tylko podczas czytania). Inaczej rzecz ma się w przypadku książek drukowanych.

Emocjonalna książka

Bardzo ciekawe są więc te przykłady, które mają elementy umożliwiające interakcję na zupełnie innym poziomie niż ten elektroniczny, a bardziej fizyczny czy chemiczny. Jak podaje portal „Booklips.pl” holenderskie studio Oak & Morrow przygotowało książkę, która „doprasza się o uwagę czytelnika”, a mianowicie w przypadku, gdy nie zaglądamy do niej od dłuższego czasu, jej okładka traci stopniowo kolory i zaczyna czernieć, czy też jak opisali sami autorzy, „zaczyna smutnieć”. Wszystko dzięki temu, że okładkę pokryto warstwą termicznego nadruku, przez co mamy do czynienia z interakcją cieplną. Trochę jak w przypadku książki „Niewidzialni”, stworzonej przez bezdomnych, dającej się odczytać tylko w niskiej temperaturze, ponieważ tylko wówczas możemy poznać nie tylko treść książki, ale i warunki, w jakich muszą żyć osoby bez dachu nad głową.

Wymiar afektywny książki jest więc tutaj bardzo istotny. Holenderscy projektanci wskazują wprost, że „Rhetoric as the art of design” jest książką, która „wyraża emocje”, a więc pokazuje, czy jest kochana (czyli czytana) czy też nie. Z kolei interakcja z nią jest bardzo prosta. Wystarczy wziąć ją do ręki i otworzyć. W efekcie okłada uzyska swoją świetność i będzie znów kolorowa, a więc odwdzięczy się za okazaną jej miłość.

ADCN yearbook 2014 from Oak & Morrow on Vimeo.

To bardzo ciekawe i nowatorskie podejście, choć znajduje zastosowanie w książce artystycznej. I zastanawia mnie, na ile da się taką tendencję wpisać w zjawisko personalizacji tekstu lub książki, gdzie związek pomiędzy człowiekiem (użytkownikiem lub czytelnikiem) a książką (tekstem) jest bardzo osobisty, wręcz intymny. Po jednej stronie mamy troskę - jak w powyższym przykładzie, po drugiej zaś „kreatywną” destrukcję - jak w przypadku książek Keri Smith; można więc książki pieścić i dbać o ich komfort, można też robić z nimi przeróżne rzeczy - rozrywać, niszczyć, kolorować itd.

Okładka, która ocenia ciebie

Podobnym projektem również jest dzieło Holendrów, tym razem studia Moore i This Page Cannot Be Found przy współpracy z Marliesem Olbertijnem i Adrienem Jeanjeanem. Jednakże „The Cover That Judges You” stanowi już hybrydę i jest połączeniem świata elektroniki i papieru. Niemniej także dotyczy emocji i uczuć, tym razem ukierunkowanych w stronę odbiorcy. Na przekór powiedzeniu, by nie oceniać książek po okładce, tutaj to książka, czy też okładka, ocenia czytelnika po twarzy.

W dobie biometryzacji, blokowania treści i ich indywidualizacji, rozwiązanie polegające na tym, by książka rozpoznała swojego właściciela czy też udostępniła dostęp do siebie tylko przyjaźnie nastawionym odbiorcom, wydaje się naturalne. Nic więc dziwnego, że ktoś wziął się za zaprojektowanie czegoś takiego. I chyba z takim założeniem twórcy książki „Okładka, która ocenia ciebie” zaimplementowali do kodeksowej formy książki kamerę i technologię rozpoznania twarzy. Dla książki interfejsem będzie nasza twarz, a dla nas kamera i wizerunek twarzy na okładce, która przybiera adekwatny do naszej miny kolor (zielony oznacza odblokowanie zamka i możliwość otwarcia książki). To jest ta przestrzeń, w której dokonuje się interakcja.



Dzięki temu książka niejako broni dostępu do swojej treści. Przeciwstawia się tym, którzy są nastawieni albo zbyt entuzjastycznie albo zbyt wrogo - ciekawe jest właśnie to, że należy mieć neutralny wyraz twarzy, tak, jakby nijaka mimika gwarantowała sympatię względem dzieła. Zatem decyzja znajduje się po tej drugiej stronie, czytelnik musi dostosować się do dzieła, z których chce wejść w interakcję. Właściwie w mniej metaforyczny sposób książka (tekst) daje nam przyzwolenie na lekturę. Nie ma możliwości skorzystania z niej w gniewie czy zbyt dużej radości (choć zastanawia, dlaczego akurat mamy czytać, kiedy nam wszystko jedno).

Sądzę, że tego typu rozwiązanie znalazłoby najlepsze zastosowanie przy tworzeniu literackich gier, lub artefaktów, z którymi interakcja musi nastąpić jeszcze przed głównym rozpoczęciem całej przygody, czy to lektury czy rozgrywki. Gdyby jeszcze dołączyć do tego technologię rozpoznawania linii papilarnych czy wzoru siatkówki oka, mielibyśmy ciekawe przykłady prywatyzacji książek lub treści, do których dostęp byłby dany tylko wybranym (zwrot ku ekskluzywności). W polu literatury póki co - przynajmniej tyle wiem - jest to możliwe jedynie na poziomie treściowym, a nie formalnym (to znaczy każdy indywidualnie odczytuje dany tekst i jego doświadczenie lekturowe jest dane tylko jemu, do tego za każdym razem jest inne). Zobaczymy jednak, co przyniesie czas i ludzka pomysłowość. Czekam na książki z interfejsem głosowym...

Na koniec dodam tylko, że przypomina mi to trochę zjawiska związane z „ożywianiem” tekstu czy też liter oraz czegoś, co określa się mianem bioobrazów, a więc dochodzi tu jeszcze kwestia wykorzystania mikroorganizów do tworzenia projektów paraliterackich. O ożywających obrazach, słowach, tekstach czy literach dużo pisze Monika Górska-Olesińska, trochę też Agnieszka Przybyszewska. Jak tylko znajdę kiedyś chwilę, to może pokrótce coś na ten temat napiszę.

05 kwietnia 2018

Drukowanie Internetu, czyli nowa remediacja

Na początek małe wyjaśnienie. Po pierwsze, dość swobodnie używam tutaj pojęcia remediacji, być może w paru momentach nawet nie do końca zasadnie. Po drugie, po części zjawisko, które zwróciło moją uwagę, nie jest niczym nowym. Podobne rzeczy działy się i dzieją nadal. Niemniej, jest to na tyle ciekawe, że warte osobnego komentarza.


Właśnie przeczytałem, że Katarzyna Nosowska, wyda książkę, na którą złożą się zapisane treści wideo, które tworzyła na swoim oficjalnym profilu na Instagramie.

Co prawda swój profil na tym portalu społecznościowym mam, ale już od dawna nie korzystam i tam nie zaglądam, więc nie wiem, jakie trendy teraz tam panują. Nie znałem i nie znam profilu Nosowskiej, nie wiem więc, o czym są i jakie to materiały. Z tego co wyczytałem, to ironiczne i pełne humoru komentarze życia publicznego lub kulisów showbiznesu - jednak w kontekście moich refleksji nie jest istotne.

Ważniejsze jest to, że możemy zaobserwować ciekawą tendencję związaną z drukowaniem treści internetowych, narracji audiowizualnych, funkcjonujących pierwotnie w świecie elektronicznym. Jak się okazuje, przypadek Nosowskiej nie jest odosobniony. Podobny zabieg już został wykonany w przypadku jednego z profili na Facebooku, czyli Facecji, na podstawie czego powstała książka Macieja Kaczyńskiego, Patryka Brylińskiego, zawierająca „zbiór wymyślonych rozmów nieżyjących posiadaczy fałszywych kont internetowych”, na przykład Adama Mickiewicza.

W obu przypadkach dostrzegam tutaj dwa aspekty. (Na marginesie można wspomnieć o nurcie uncreative writting.) Pierwszy, to remediacja zapisu wideo do zapisu tekstowego. Na swój sposób można powiedzieć, że dochodzi do upiśmiennienia mowy, czyli wtórnego procesu, który już się dokonał przy zwrocie piktorialnym (tutaj bardzo szeroko to ujmuję, sam zwrot – różnie zresztą ujmowany – dotyka nieco bardziej złożonego procesu), czyli przy przejściu od kultury oralnej do kultury piśmiennej. Przekaz ustny uległ remediacji, wkroczył w pole pisma, następnie pismo remediowało do druku, teraz druk i pismo remediują do zapisu cyfrowego. No i jak widać, zapis elektroniczny (tu dodatkowo audiowizualny) remediuje z powrotem do druku. To bardzo ciekawa droga, którą można prosto zapisać w postaci takiego ciągu: oralność -> pismo -> druk -> audio/wideo (mowa) -> tekst pisany (druk).

W pewnym sensie wiąże się to z tym, na co zwracał Mike Sandbothe, pisząc o splotach cyfrowych, obejmującym cztery zjawiska, czy też jak on to określił „transformacje semiotyczne”: upiśmiennienie mowy, oralizacja pisma, ikonizacja pisma, upiśmiennienie obrazu.

Niegdyś zamieniliśmy werbalność, bezpośredniość i kontekstowość przekazu mówionego (rozmowa, opowiadanie przy ognisku, jednoczesna obecność nadawcy i odbiorcy) na zdystansowany, oderwany od kontekstu, czasu i przestrzeni przekaz piśmienny (równoczesność nadawania i odbioru nie jest konieczna, a nierzadko możliwa). Internet sprawił, że powróciliśmy po części do komunikacji kontekstowej i związanej z jednoczesnością, przy czym nie bezpośredniej (bo jednak za pośrednictwem urządzenia, ekranu, interfejsu) i niezwiązanej z miejscem (możemy siedzieć w pokojach na dwóch krańcach świata). Tak teraz przekaz audiowizualny - a więc materiały wideo, tworzone przez Nosowską czy facebookowe dyskusje postaci historycznych, mające swój kontekst, zakorzenione w danym medium i wspólne dla danej społeczności (powiedzmy: wspólnoty fabularnej [przyjmijmy, że można to nazwać wspólnotą fabularną, choć to jednak odnosi się do czegoś innego], czy może wspólnoty narracyjnej) wykraczają poza to medium i wchodzą w nowe miejsce. Zatem odłączają się od kontekstu i medium elektronicznego.

Drugi aspekt to inkluzja technologiczna (tak to określam), czyli włączenie do wspólnoty fabularnej tych osób, które nie są obecne w sieci lub na konkretnych portalach społecznościowych, poprzez zaoferowanie im rozwiązania technologicznego, bardziej przyjaznego ich sposobom komunikacji. Dzięki temu, osoby znajdujące się poza tą strefą, czyli nie korzystające z Internetu lub nie mające konta na Instagramie czy Facebooku, mogą odbierać treści tam zamieszczane, choć w zupełnie innej formie. Nie są w takim ujęciu wykluczone (jednak gdyby spojrzeć na to jeszcze inaczej - taka książka drukowana, zawierająca teksty internetowe, będzie tylko protezą - zależy, jak chcemy na to patrzeć). Inną rzeczą jest dyskurs teorii krytycznych, mówiących, że tekst elektroniczny, cyfrowy lub sieciowy jest wyzwalający wobec tekstu drukowanego, który ze swej natury jest opresyjny, ograniczający (bo jest pewną strukturą, pewną ramą, zajmuje przestrzeń kartki, poza którą nie można wykroczyć). W takim ujęciu czymże byłoby „drukowanie Internetu”? Uwiązaniem sieci na smyczy? Wtłoczeniem jej z powrotem w ramy kodeksowej książki? A może pewną tradycjonalizacją (by nie poruszać tu pojęć konserwatyzmu i powrotu do korzeni) tekstu?

Jakkolwiek tego nie ująć, według mnie tworzy to nowy obieg narracji internetowych i powoduje ich wkroczenie do pola literackiego (drukowanego). Sądzę, że można powiedzieć, że następuje poszerzenie pola obiegu lub znalezienie takiego kanału, który umożliwia przenikanie się tych dwóch światów: elektronicznego, sieciowego i tradycyjnego, drukowanego, a także kanału, który daje możliwości, by narracje z jednego świata mogły pojawiać się w nowej formie w drugim świecie. Oczywiście chodzi mi tu bardziej o kierunek Internet -> druk, bo ruch w drugą stronę jest już oczywisty i nie wymaga szerszych wyjaśnień (wystarczy wskazać hipertekstowe adaptacje znanych dzieł literackich, np. w przypadku Rękopisu znalezionego w Saragossie Potockiego, adaptacji dokonanej przez Mariusza Pisarskiego).

Na marginesie tylko dodam, że ciekawiłoby mnie jeszcze wydrukowanie Recenzji z Lubimy Czytać, by następnie móc wystawić im recenzję na tymże portalu społecznościowym, które także mogłyby zostać wydrukowane, tworząc tym samym niekończącą się spiralę wzajemnych odniesień i odwołań, taki autotematyczny i samowystarczalny generator treści.

Idąc dalej, o ile często podkreśla się audiowizualizację literatury, o tyle tutaj dochodzi do swoistego utekstowienia (jeśli tak mogę to określić), czy też upiśmiennienia przekazów audiowizualnych. Co prawda nie jest to nic nadzwyczajnego czy nowego. Znane są bowiem przykłady książek, które powstały na bazie filmów (np. saga Gwiezdnych Wojen) lub gier (seria Warhammer*). Pamiętać przy tym trzeba jeszcze, że równoległe funkcjonowanie tekstu literackiego obok tekstu audiowizualnego (np. film, gra, komiks, audycja, spektakl), wykorzystanie uniwersum stworzonego w obrębie danego utworu (jak w powyżej wspomnianych przykładach) czy istnienie gier RPG* (które są w swej istocie fabularne, tekstowe, a także performatywne) wpisuje się w zjawiska transmedialności czy intermedialności. I to także nie jest nowością. Wiele już na ten temat pisano.

Jednakże rzadko spotykaną praktyką - ale teraz, jak widać, popularną - jest drukowanie tych przekazów, które pierwotnie powstały w świecie elektronicznym, nie do końca utożsamianym z tekstami literackimi, drukowanymi. I na to chciałbym zwrócić uwagę. To zaciekawiło mnie najbardziej, ponieważ od dłuższego czasu zastanawiam się nad problemem obiegu tekstów elektronicznych w kontekście socjologii literatury. Oczywiście mogę się w tej chwili narazić świadomym użytkownikom Internetu i bacznym obserwatorom różnych zjawisk, ponieważ pewnie istnieje wiele przykładów wydrukowanych tekstów powstałych w przestrzeni cyfrowej – przykład bardzo świeży: Robbo. Solucje, o czym zresztą pisałem poprzednio – na które sam zwróciłbym uwagę, gdybym odpowiednio długo poszukał. Tutaj jednak dostrzegam istotne różnice, sugerujące mi odmienne podejście do sprawy. Wyczuwam tutaj intuicyjnie, że to nie to samo i poruszamy się na nieco różnych płaszczyznach. Dlatego jak tylko odpowiednio ubiorę to w słowa, od razu napiszę co mam na myśli.

Jeśli jednak ktoś ma swoje przemyślenia i chce wnieść głos w moje rozważania, śmiało – opcja komentarzy jest dostępna, można też napisać do mnie bezpośrednio. Chętnie wejdę w dyskusję, która pomoże uporządkować mi „mgławicę intelektualną”, jaka mi towarzyszy.

____________
* Tutaj muszę dodać małą uwagę: słabo znam się na grach, także tych RPG, dlatego jeśli coś mylę i plączę, będę wdzięczny za wyprostowanie mojego myślenie ze strony osób, które widzą co i jak.


fot. Kenneth Goldsmith (Public Domain, Wikimedia Commons)

Czytaj więcej…

Zotero 7 Update

Najnowszy update Zotero, czyli wersja programu oznaczona numerem 7, to doprawdy wielka nowość, mimo że zakres wprowadzonych zmian nie jest t...

Możesz przeczytać jeszcze…