20 maja 2024

Czy blogowanie już umarło?

Pytanie o to, czy blogowanie już umarło, zadaję sobie co jakiś czas. Wciąż nie potrafię jednoznacznie na nie odpowiedzieć. Czy naprawdę jest tak, że po tych kilkunastu latach, gdy media społecznościowe wzięły górę w internecie, nie ma już sensu blogować w tradycyjnym – takim wczesnointernetowym – rozumieniu?

Przeglądam komentarze pod swoim bodajże pierwszym blogiem (Foliałem – udało mi się znaleźć wyeksportowane archiwum) sprzed, nie wiem, kilkunastu lat, może z 2009 lub 2010 roku (sam blog powstał jesienią 2008 roku), a może trochę później, i jest tam tyle ciekawych rozmów, tylu interesujących ludzi, że aż trudno mi uwierzyć w to, że pisząc bardzo nietypowego bloga w tamtym czasie (był znacznie bardziej niszowy niż ten obecny) mogłem organicznie przyciągać uwagę ludzi, z którymi nierzadko korespondowałem poza blogiem.

A dziś?

Obecnie mój blog, Biblionetoteka, który choć, jak wspomniałem, nie jest tak niszowy, jak tamten, to jednak nie przyciąga żadnej uwagi.

Może gdybym prowadził profil na facebooku (co mam jednak za sobą), lub gdzie indziej (może mastodon?), może bym przyciągnął czyjąś uwagę, choć i tak w to wątpię. Tylko według mnie to nie ma sensu, bo co jest moje na facebooku? Wpisy, na których wyświetlanie i tak nie mam wpływu. Wszystko inne, od interfejsu, przez interakcję z ludźmi, jest generyczne i spłaszczone, zredukowane przez wielką korporację i sprowadzone raczej do kapitalizacji uwagi.

Nic z tym nie mogę potem zrobić, bo wszystko wpada w worek bez dna. Jeśli nie spodoba się teraz, to wg tych korporacji nie spodoba się później. To już nawet na YouTube niektóre filmy potrafią po latach gdzieś wypłynąć na powierzchnię i być oglądane. To jednak są zaskakujące sytuacje i traktowane przez ludzi ze zdumieniem.

Odnoszę wrażenie, że internet obecnie się zepsuł – choć to nie taka nowa obserwacja i pewnie też nie zepsuł się sam z siebie, zepsuły go wielkie korporacje, bogaci biznesmeni, którzy z wolnościowymi hasłami na ustach promaują swoje portale.

Pod tym względem ciekawa jest teoria martwego internetu. Internet nie jest już nastawiony na człowieka, na zwykłego człowieka, który chce i tworzy swoje miejsce w sieci. Teraz mamy do czynienia z internetem wielkich korporacji, monopoli cyfrowych, rządząnych logiką kapitalizmu, wyzyskiwania człowieka celem maksymalnego zysku.

Kto na tym zyskuje? Na pewno nie zwykły człowiek, który chce się podzielić ze światem swoim kawałkiem życia.

Niektórym może się udaje i może te osoby mogą powiedzieć, że jednak oni, właśnie w tej swojej normalności, mają swoje miejsce, są zauważeni, robią coś więcej. Według mnie jednak to są pozory. Ludzie w ogólnym rozrachunku wcale nie widzą, w co są uwikłani i jak bardzo są zależni...

Te świadectwa mnie nie przekonują. A tak się składa, że pisząc te słowa trafiłem na film na YouTube why you should have a youtube channel, który ma przekonywać do tego, że każdy może mieć kanał na YouTube. I oczywiście mieć może, tylko nie jest tak dobrze zbudować coś, jeśli ma się naprzeciw siebie niesprzyjającę warunki na takiej platformie jak YouTube.

Kuya Gian, 2024-02-28, why you should have a youtube channel, https://www.youtube.com/watch?v=Jr4G6bZILGQ (2024-03-07)

Podobnie mam z poniższymi blogowymi wpisami, przedstawiającym pewną diagnozę współczesnego internetu.

Harold Jarche wspomina nawet o pewnej nadziei, dotyczącej tego, że blogowanie może powrócić, jeśli ludzie zorientują się, że to dobry sposob na ucieczkę od drapieżnego kapitalizmu wielkich platform społecznościowych, których nie intresuje nasza osobowość i tworzenie wspólnot.

Piękna nadzieja, jednak czy warta utrzymywania w obecnych czasach?

Blogowanie to wspaniała sprawa, nie trzeba mnie o tym przekonywać, tylko wciąż zastanawiam się, czy to jest coś, co wciąż ma znaczenie, coś, co kogoś szerzej interesuje, co integruje ludzi i sprawia, że chcą tworzyć internetowe społeczości? Nie jestem przekonany... Ale może wciąż tak jest.

|

11 maja 2024

Moje początki z Emacsem i porzucenie Obsidiana

Zastananawiałem się nad tym, kiedy poznałem Emacsa i od kiedy tak naprawdę zacząłem z niego korzystać. Ciekawi mnie moje przejście w pracy z tekstem od Obsidiana (którym się zachwyciłem w połowie 2020 roku i porzuciłem jeszcze przed wydaniem wersji 1.0) do Emacsa (który realnie usprawnił wiele zadań, zwłaszcza korzystanie z klawiatury).

Nie odnotowałem tych faktów dokładnie, lecz jak już pisałem na początku roku we wpisie z 2024-01-01, w Emacsie zacząłem logować na początku listopada 2022 roku (loguję tu do dziś). Próbowałem prześledzić drogę pisania na temat Emacsa w Obsidianie, bo tam wówczas gromadziłem większość swojej wiedzy.

Z pewnością na Emacsa wpadłem w połowie 2022 roku. Zaczęło się od zainteresowania Vimem, z którym zacząłem eksperymentować w swojej pracy jesienią 2021 roku, kiedy zaciekawiła mnie obecność skrótów klawiszowych Vima w Obsidianie. Siłą rzeczy, szukając informacji i porad na temat Vima, trafiłem na teksty poświęcone sporom między użytkownikiami Vima i Emacsa — mnie to jednak niezbyt obchodziło, postanowiłem wypróbować też Emacsa.

Ostatecznie do tego programu przekonały mnie właściwie dwie rzeczy.

Po pierwsze, byłem wtedy pod wielkim wrażeniem pracy Protesilaosa Stavrou, znanego jako Prot, który używa Emacsa i popularyzuje wiedzę na jego temat, a także udostępnia swoje materiały i zasoby (notabene dzięki niemu korzystam z fontu Iosevka oraz ciemnego motywu). Zwróciłem szczególną uwagę na jego program Denote, służący właśnie do notowania i gromadzenia wiedzy.

Po drugie, w wyniku czytania o klawiaturach odkryłem i zacząłem oglądać materiały Xah Lee (co ciekawe, trafiłem na niego na Twitterze, czytając wpisy Marcina Wicharego, który pracował wtedy nad książką poświęconą historii klawiatur — Shift Happens). Dodatkowo to, że mogłem oglądać kogoś kto rzeczywiście pracuje z klawiaturą Kinesis Advantage2 i w Emacsie, a nie tylko o tym mówi i nagrywa mało zrozumiałe tutoriale, wydało mi się bardzo ożywcze.

Muszę przyznać, że pomimo swojej ekscentryczności, transmisje Xah Lee są bardzo intrygujące i nierzadko zawierają mnóstwo mało znanych informacji. Poza tym stanowią autentyczne sesje pracy, a nie wyreżyserowane filmy, tak popularne na YouTube, z których ostatecznie niewiele wynika.

Dzięki niemu poznałem tryb pracy w Emacsie jego autorstwa, czyli xah-fly-keys. I to było odkrycie!

Dzięki temu nie tylko przekonałem się do Emacsa, ale też usprawniłem swoją pracę z klawiaturą i w końcu odczułem ulgę w bólu towarzyszącym przy długotrwałych sesjach pisania. Pomogła w tym też klawiatura Ergodox EZ — która nie jest doskonała i optymalna, jednak to najlepsza klawiatura, na jaką mnie obecnie stać, a której używam od początku 2022 roku — oraz program Karabiner Elements.

To wszystko (i pewnie parę innych spraw) złożyło się, że zacząłem poważniej pracować w Emacsie, a także coraz rzadziej zaglądać do Obsidiana, za rozwojem którego już nie nadążałem i którego popularność zaczęła mnie irytować (sam nie wiem dlaczego).

Ostatecznie przejście od Obsidiana do Emacsa nastąpiło na przełomie jesieni i zimy 2022 roku, kiedy postanowiłem zbudować Biblionetotekę, do tego jednak w formie HTML. Emacs wydał mi się do tego doskonałym narzędziem. I tak już zostało.

Do Obsidiana jednakże mam spory sentyment.

W końcu spędziłem w nim mnóstwo czasu, poświęciłem mu wiele uwagi i napisałem większość rozprawy doktorskiej przy jego użyciu, co było tym przyjemniejsze, wiedząc, że autorzy programu inspirowali się pracą Douglasa Engelbarta, który mnie wtedy bardzo fascynował.

Górę jednak wzięła codzienna praktyka. Pisanie tekstu w stabilnym edytorze, który w pełni umożliwia korzystanie wyłącznie z klawiatury, jest dla mnie ostatecznym argumentem za Emacsem. Jednak nie zmienia to faktu, że Obsidian to świetne narzędzie, warte uwagi.

Kiedyś na pewno napiszę szczegółowo, dlaczego wybrałem Emacsa i porzuciłem Obsidiana (choć wciąż z niego korzystam, bo przeglądam starsze notatki i gromadzę zaznaczenia z Hypothes.is), tym bardziej, że na ten temat zacząłem notować już rok temu (i na co ja jeszcze czekam?!).

Zajęcia akademickie z metody Zettelkasten

W Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie odbywają się zajęcia akademickie z metody Zettelkasten. Myślę, że to ciekawa sprawa i warty odnotowania fakt.

Już jakiś czas temu zauważyłem, że w ofercie APS znajdują się zajęcia fakultatywne o nazwie „Stwórz sobie drugi mózg. Metoda Zettelkasten w praktyce dla studiów pierwszego stopnia”. Prowadzącym zajęcia jest dr Jarosław Maciej Janowski.

Choć o samych zajęciach trudno napisać coś więcej na podstawie opisu przedmiotu, to warto zwrócić uwagę chociażby na pojawiające się odwołania do terminów takich jak Drugi Mózg (Second Brain), czyli koncepcji Tiago Forte, Inteligentne Notatki (Smart Notes), czyli koncepcji opisanej przez Sönke Ahrensa, programu Obsidian, no i oczywiście do tytułowej metody Zettelkasten, czyli metody notowania i gromadzenia wiedzy przypisywanej Niklasowi Luhmannowi.

Interesuje mnie nie tyle sama treść zajęć - tutaj właściwie możemy się domyślać wpisania w popularny trend dotyczący gromadzenia wiedzy, stanowiący mieszankę różnych podejść (tak naprawdę Zettelkasten i Second Brain nie stoją zbyt blisko siebie, choć często są ze sobą kojarzone) - ile rzeczywiste efekty i opinie wśród studentów.

Według mnie studenci powinni docenić takie zajęcia, nawet jeśli to niezobowiązujący fakultet. Pamiętam, że mnie w trakcie studiów brakowało konkretnych informacji i przykładów dotyczących warsztatu badawczego, nawet pomimo takich przedmiotów, jak nauki pomocnicze czy metodologia badań.

Pewnie to też tylko jednostkowy przykład, jednakże napawający nadzieją, że gdzieś ktoś kogoś uczy tego, jak sprawnie uczyć się samemu i zdobywać wiedzę, która posłuży dłużej niż do najbliższej sesji egzaminacyjnej.

Na koniec jeszcze muszę odnotować, że (chyba) poza tokiem akademickiego nauczania o notowaniu i zdobywaniu wiedzy mówi też dr Joanna Karolina Skurzak na swoim kanale YouTube Filozofia jest kobietą. Nawet jeśli robi to po godzinach pracy, to domyślam się, że jako prowadząca zajęcia na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie z przedmiotu „Warsztat cyfrowego humanisty” i tak wspomina o różnych podejściach i narzędziach notowania.

10 maja 2024

Gatunki cyfrowe. Historie mówione (nowość wydawnicza)

Właśnie ukazał się drugi tom książki „Gatunki cyfrowe” Piotra Mareckiego. Po opublikowanej w 2018 roku „Instrukcji obsługi” przyszła pora na „Historie mówione”. Jak więc możemy się spodziewać, jest to — podobnie zresztą jak w przypadku pierwszego tomu — zbiór wywiadów z osobami związanymi z naukowym i artystycznym środowiskiem cyfrowym.

Marecki Piotr, 2024, Gatunki cyfrowe 2. Historie mówione, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków.

W opisie wydawniczym czytamy, że bohaterami i bohaterkami książki są osoby programujące, projektujące, hakujące, tworzące muzykę, grafikę i literaturę w obszarze mediów cyfrowych: Sebastian „Seban” Igielski, Magdalena „Corny” Krawczyk, Mateusz „Jakim” Szymański, Mateusz „Jokov” Osajda, PikkuMyy, Monika Górska-Olesińska, Bartek „V0yager” Dramczyk, Jan K. Argasiński oraz Natalia Balska.

Dzięki temu uzyskujemy okazję do poznania zestawu siedmiu praktyk kultury cyfrowej, takich jak crackscena, moduły, pixel art, literatura grywalna, poezja demosceny, rzeczywistość wirtualna oraz sztuczne sieci neuronowe. Rozmowy są zwrócone w kierunku platform, jakich używają osoby praktykujące do produkcji utworów cyfrowych (Atari, Amiga, Atari ST, Xbox Kinect, Vive, Arduino).

Książka została zrealizowana w UBU labie na Uniwersytecie Jagiellońskim w oparciu o metodologię badań nad platformami Nicka Montforta i Iana Bogosta i wydana nakładem Wydawnictwa UJ.

We wstępie do książki Marecki pisze:

Projektując tę książkę, chciałem opowiedzieć o bliskim mi rozumieniu kultury cyfrowej. Takim, w którym na równi przyglądamy się zjawiskom cyfrowym sprzed paru dekad, jak i współczesnym platformom i artefaktom. W projekcie tym docenione są mniej obecne fenomeny cyfrowego świata, inne od tych najbardziej obecnych i komercyjnych (jak na przykład gry cyfrowe). Faworyzowane są za to z kolei gatunki i praktyki graniczne, hybrydy, krzyżówki, jak literatura grywalna czy poezja demosceny, przy czym gatunki cyfrowe badane są w ścisłym połączeniu z platformą, na którą powstają. Wspólnie z bohaterkami i bohaterami rekonstruujemy lokalny kontekst, wernakularną cyfrowość (vernacular digitality), znajdujemy sposoby, jak afirmatywnie opowiedzieć o zjawiskach wsobnych, endemicznych i odrębnych.
Ze wstępu Piotra Mareckiego

Z kolei w recenzji profesor Marcin Składanek pisze:

Książka jest doskonałym przewodnikiem po niejednorodnym środowisku komputerowej kultury, kroniką jej początków i rozwoju nakreśloną przez jej uczestników i świadków owych przemian. Co istotne, przyjmując jako wyjściową perspektywę praktyka i uczestnika, przekonujemy się po raz kolejny o znaczeniu platformy technologicznej, gdyż to jej zmiany i modyfikacje określają zasadniczą dynamikę historycznych ewolucji cyfrowych gatunków. Owa tytułowa kategoria odsłania szereg paradoksów badania złożonej rzeczywistości postmedialnej. Z jednej bowiem strony przyjęcie dystynktywnego i dzielącego zjawiska pojęcia gatunku wydaje się dyskusyjne wobec płynności i hybrydyczności kultury technologicznej. Stale podsuwane rozmówcom Piotra Mareckiego pytanie o definicję i różnicę gatunkową nastręcza im wiele trudności, wymusza nakładanie na intuicyjnie przez nich wyodrębniane fenomeny jakiejś zewnętrznej oraz nazbyt sztywnej kategoryzacji. Z drugiej jednak strony w niemal każdym przypadku ten wysiłek przynosi istotne zrozumienie omawianych zjawisk. Mówiąc wprost, wyłaniająca się w trakcie rozmów gatunkowość jest określana przez ową adekwatną dla badań współczesnej cyfrowej kultury formułę elastycznej, płynnej, perspektywicznej, opartej na podobieństwach rodzinnych, transwersalnej matrycy mapowania krajobrazu dynamicznych praktyk społecznych. Dzięki temu czytelnik zaopatrywany jest każdorazowo w być może nierzadko ledwo uchwytne i opatrzone dziwnym neologizmem, ale jednak efektywne i niezbędne narzędzie nawigacji po skomplikowanych przestrzeniach demosceny czy meandrycznych terytoriach technologicznych subkultur.
Z recenzji dr. hab. Marcina Składanka, prof. UŁ

Od siebie tylko dodam, że drugi tom nie odbiega znacząco od tego, co znamy z tomu pierwszego. Jest po prostu naturalną kontynuacją podjętego wysiłku zmapowania cyfrowego krajobrazu twórczości rodzimych, czyli naszych, polskich, twórców, zwłaszcza przez pryzmat swoistych, czyli znów naszych, polskich (lub szerzej: środkowoeuropejskich) praktyk, definiowanych i opisywanych poprzez mało znane — a może nawet egzotyczne — gatunki kultury cyfrowej, która obejmuje również obszar praktyk społecznych.

Dlatego książki takie, jak ta, stanowią dobre źródło wiedzy na temat szeroko pojętej kultury, w której mieści się zarówno działalność twórcza, jak i technologia lub warunki ekonomiczno-społeczne.

Czytaj więcej…

Zotero 7 Update

Najnowszy update Zotero, czyli wersja programu oznaczona numerem 7, to doprawdy wielka nowość, mimo że zakres wprowadzonych zmian nie jest t...

Możesz przeczytać jeszcze…