Pytanie o to, czy blogowanie już umarło, zadaję sobie co jakiś czas. Wciąż nie potrafię jednoznacznie na nie odpowiedzieć. Czy naprawdę jest tak, że po tych kilkunastu latach, gdy media społecznościowe wzięły górę w internecie, nie ma już sensu blogować w tradycyjnym – takim wczesnointernetowym – rozumieniu?
Przeglądam komentarze pod swoim bodajże pierwszym blogiem (Foliałem – udało mi się znaleźć wyeksportowane archiwum) sprzed, nie wiem, kilkunastu lat, może z 2009 lub 2010 roku (sam blog powstał jesienią 2008 roku), a może trochę później, i jest tam tyle ciekawych rozmów, tylu interesujących ludzi, że aż trudno mi uwierzyć w to, że pisząc bardzo nietypowego bloga w tamtym czasie (był znacznie bardziej niszowy niż ten obecny) mogłem organicznie przyciągać uwagę ludzi, z którymi nierzadko korespondowałem poza blogiem.
A dziś?
Obecnie mój blog, Biblionetoteka, który choć, jak wspomniałem, nie jest tak niszowy, jak tamten, to jednak nie przyciąga żadnej uwagi.
Może gdybym prowadził profil na facebooku (co mam jednak za sobą), lub gdzie indziej (może mastodon?), może bym przyciągnął czyjąś uwagę, choć i tak w to wątpię. Tylko według mnie to nie ma sensu, bo co jest moje na facebooku? Wpisy, na których wyświetlanie i tak nie mam wpływu. Wszystko inne, od interfejsu, przez interakcję z ludźmi, jest generyczne i spłaszczone, zredukowane przez wielką korporację i sprowadzone raczej do kapitalizacji uwagi.
Nic z tym nie mogę potem zrobić, bo wszystko wpada w worek bez dna. Jeśli nie spodoba się teraz, to wg tych korporacji nie spodoba się później. To już nawet na YouTube niektóre filmy potrafią po latach gdzieś wypłynąć na powierzchnię i być oglądane. To jednak są zaskakujące sytuacje i traktowane przez ludzi ze zdumieniem.
Odnoszę wrażenie, że internet obecnie się zepsuł – choć to nie taka nowa obserwacja i pewnie też nie zepsuł się sam z siebie, zepsuły go wielkie korporacje, bogaci biznesmeni, którzy z wolnościowymi hasłami na ustach promaują swoje portale.
Pod tym względem ciekawa jest teoria martwego internetu. Internet nie jest już nastawiony na człowieka, na zwykłego człowieka, który chce i tworzy swoje miejsce w sieci. Teraz mamy do czynienia z internetem wielkich korporacji, monopoli cyfrowych, rządząnych logiką kapitalizmu, wyzyskiwania człowieka celem maksymalnego zysku.
Kto na tym zyskuje? Na pewno nie zwykły człowiek, który chce się podzielić ze światem swoim kawałkiem życia.
Niektórym może się udaje i może te osoby mogą powiedzieć, że jednak oni, właśnie w tej swojej normalności, mają swoje miejsce, są zauważeni, robią coś więcej. Według mnie jednak to są pozory. Ludzie w ogólnym rozrachunku wcale nie widzą, w co są uwikłani i jak bardzo są zależni...
Te świadectwa mnie nie przekonują. A tak się składa, że pisząc te słowa trafiłem na film na YouTube why you should have a youtube channel, który ma przekonywać do tego, że każdy może mieć kanał na YouTube. I oczywiście mieć może, tylko nie jest tak dobrze zbudować coś, jeśli ma się naprzeciw siebie niesprzyjającę warunki na takiej platformie jak YouTube.
Podobnie mam z poniższymi blogowymi wpisami, przedstawiającym pewną diagnozę współczesnego internetu.
- Harold Jarche, 2024-02-19, dead blog walking at 20, https://jarche.com/2024/02/dead-blog-walking-at-20/ (2024-03-07)
- James' Coffee Blog ☕, 2024-02-29, Blogging is the medium of incomplete stories, https://jamesg.blog/2024/02/29/blogging-medium-incomplete-stories/ (2024-03-07)
Harold Jarche wspomina nawet o pewnej nadziei, dotyczącej tego, że blogowanie może powrócić, jeśli ludzie zorientują się, że to dobry sposob na ucieczkę od drapieżnego kapitalizmu wielkich platform społecznościowych, których nie intresuje nasza osobowość i tworzenie wspólnot.
Piękna nadzieja, jednak czy warta utrzymywania w obecnych czasach?
Blogowanie to wspaniała sprawa, nie trzeba mnie o tym przekonywać, tylko wciąż zastanawiam się, czy to jest coś, co wciąż ma znaczenie, coś, co kogoś szerzej interesuje, co integruje ludzi i sprawia, że chcą tworzyć internetowe społeczości? Nie jestem przekonany... Ale może wciąż tak jest.
|